piątek, 13 marca 2015

Ziemia, powietrze, ogień i... budyń. Tom Holt

W zasadzie mogłabym już nic nie mówić o tej książce, bo opowiedziałam o poprzednich dwóch, a ta, część trzecia i ostatnia, prawie wcale się nie różni od poprzednich. Natomiast, paradoksalnie do postanowień noworocznych, mam wręcz wewnętrzny przymus do zrecenzowania każdej przeczytanej książki, dlatego tak będzie i z tą (co się dobrze składa, bo potem na podsumowaniu rocznym nie będę mieć problemów, że nie pamiętam 20% tytułów).

Nie byłoby książki o Paulu Carpentetrze, gdyby miał życie normalne, zwykłe i jego praca kończyłaby się na codziennym siedzeniu przy biurku. O nie. On musi się zawsze w coś wplątać, choć tak naprawdę chciałby się z tego wyplątać. Ze wszystkiego. Z pracy dla J.W. Wells. Z bycia bohaterem. Z miłości do Sophie Pettingell. I jeszcze byłoby miło gdyby budyń przestał mieszać mu w życiu. I gobliny i wszyscy wspólnicy firmy (którzy zazwyczaj chcą uszkodzić Paulowi to i owo, a najchętniej to by go wysłali do pana Dao, tak na śmierć się go pozbyli). Także, jak sami widzicie Paul jest bardzo zajęty i raczej mu się nie nudzi, chyba że szuka złóż boksytów przesuwając palcem po kartce ze zdjęciem.

Trzeba przyznać, że autor ma niesamowitą wyobraźnię i mnie by połowa rzeczy do głowy nie przyszła. Gratuluję mu zawiłości treści i pokręcenia akcji tak, że gdyby nie podsumowujące wyjaśnienie jednego z bohaterów, to nigdy bym się z powrotem nie odnalazła. Uwielbiam go za poczucie humoru, za inteligencję i to, że w jednym zdaniu potrafi umieścić minimum dwa różne dowcipy. Nie da się tych książek czytać bez chichotania co chwilę. Paul został stworzony jako cudowna parafraza wszystkich bohaterów świata i myślę, że takich bohaterów książkowych nam trzeba. Dawno nie czytałam czegoś tak odświeżającego, co byłoby dobrą rozrywką bez zahaczania o wszystkie popularne motywy. Wręcz przeciwnie, Tom Holt się z nich śmieje i jeszcze krzyczy „Łapcie mnie”, uciekając w dal. Uwielbiam zakończenie całej serii (ma trzy części, więc powinnam powiedzieć „trylogii”, ale to słowo jakoś mi tutaj nie pasuje). Zabrzmiało jak typowe zakończenie baśni, podsumowujące wszystko co się działo do tej pory i jednoznacznie żegnające czytelnika z bohaterami. Trochę smutne, ale i jakoś krzepiące. Nie lubię współczesnych „trylogii”, które kończą się po którymś tomie, urwane, albo skończone byle jak. Tu było ładnie.

Ze swojej strony ogromnie polecam.


„Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” Tom Holt, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 409

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...