W zasadzie mogłabym już nic nie mówić o tej książce, bo
opowiedziałam o poprzednich dwóch, a ta, część trzecia i ostatnia, prawie wcale
się nie różni od poprzednich. Natomiast, paradoksalnie do postanowień
noworocznych, mam wręcz wewnętrzny przymus do zrecenzowania każdej przeczytanej
książki, dlatego tak będzie i z tą (co się dobrze składa, bo potem na
podsumowaniu rocznym nie będę mieć problemów, że nie pamiętam 20% tytułów).
Nie byłoby książki o Paulu Carpentetrze, gdyby miał życie
normalne, zwykłe i jego praca kończyłaby się na codziennym siedzeniu przy
biurku. O nie. On musi się zawsze w coś wplątać, choć tak naprawdę chciałby się
z tego wyplątać. Ze wszystkiego. Z pracy dla J.W. Wells. Z bycia bohaterem. Z
miłości do Sophie Pettingell. I jeszcze byłoby miło gdyby budyń przestał
mieszać mu w życiu. I gobliny i wszyscy wspólnicy firmy (którzy zazwyczaj chcą
uszkodzić Paulowi to i owo, a najchętniej to by go wysłali do pana Dao, tak na
śmierć się go pozbyli). Także, jak sami widzicie Paul jest bardzo zajęty i
raczej mu się nie nudzi, chyba że szuka złóż boksytów przesuwając palcem po
kartce ze zdjęciem.
Trzeba przyznać, że autor ma niesamowitą wyobraźnię i mnie
by połowa rzeczy do głowy nie przyszła. Gratuluję mu zawiłości treści i
pokręcenia akcji tak, że gdyby nie podsumowujące wyjaśnienie jednego z
bohaterów, to nigdy bym się z powrotem nie odnalazła. Uwielbiam go za poczucie
humoru, za inteligencję i to, że w jednym zdaniu potrafi umieścić minimum dwa
różne dowcipy. Nie da się tych książek czytać bez chichotania co chwilę. Paul
został stworzony jako cudowna parafraza wszystkich bohaterów świata i myślę, że
takich bohaterów książkowych nam trzeba. Dawno nie czytałam czegoś tak
odświeżającego, co byłoby dobrą rozrywką bez zahaczania o wszystkie popularne
motywy. Wręcz przeciwnie, Tom Holt się z nich śmieje i jeszcze krzyczy „Łapcie
mnie”, uciekając w dal. Uwielbiam zakończenie całej serii (ma trzy części, więc
powinnam powiedzieć „trylogii”, ale to słowo jakoś mi tutaj nie pasuje).
Zabrzmiało jak typowe zakończenie baśni, podsumowujące wszystko co się działo
do tej pory i jednoznacznie żegnające czytelnika z bohaterami. Trochę smutne,
ale i jakoś krzepiące. Nie lubię współczesnych „trylogii”, które kończą się po
którymś tomie, urwane, albo skończone byle jak. Tu było ładnie.
Ze swojej strony ogromnie polecam.
„Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” Tom Holt, wyd.
Prószyński i S-ka 2011, str. 409
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz