Irena Zarzycka tworzyła piękne powieści. Urokliwe, krótkie,
ale pełne treści. Nie ma w nich przemocy, a ówczesne wartości w nich zawarte -
dzisiaj zbywamy je wzruszeniem ramion, a może nawet pokpiwającym spojrzeniem – wzruszają
i sprawiają, że ja osobiście zaczynam myśleć o tym, jak ludzie się zmienili.
„Córka wichru” to ostatnia książka Ireny Zarzyckiej i
trzecia, jaką mam okazję przeczytać, po mojej ukochanej „Dzikusce”, jej
pierwszej książce, oraz „Pannie Irce”, powieści dość autobiograficznej
(przynajmniej takie odniosłam wrażenie). I powiem, że „Córka wichru” niewiele
się różni od „Dzikuski”, jest w niej ten sam schemat. Młoda, ledwo co od ziemi
odrosła panienka zakochuje się z wzajemnością w starszym o kilka lat młodym
mężczyźnie, ale do ostatecznego szczęścia jeszcze trochę czasu upłynie,
ponieważ po drodze muszą się zmierzyć ze złą, ale w głębi duszy dobrą kobietą,
która kocha tego młodego mężczyznę i nienawidzi panienki, która skradła jego
serce. W dodatku obie panny, i „Dzikuskowa” Ita, i Sonia z „Córki Wichru” nie
mają matki, a wychowuje je kochany, ale nie radzący sobie z nimi ojciec. I
wiecie, co? Nawet nie robię autorce z tego powodu przytyków, choć normalnie
pewnie „wyżyłabym się” na takim pisarzu, który nie tworzy nic nowego, a powiela
utarty przez siebie schemat.
Bo pani Zarzycka stworzyła kapsułę czasu, która w dodatku
trafia prosto w serce. Po pierwsze, świat który opisuje, czyli międzywojenną
Polskę. W jej powieściach można znaleźć opisy ówczesnego życia, usłyszeć styl
mówienia czy poznać mentalność tamtych ludzi. Oczywiście nie wszystkich i mocno
przefiltrowanych przez samą pisarkę, ale zawsze. Po drugie, jej powieści chwalą
dobro, miłość, wiarę w ludzi, a czarni bohaterowie zawsze przechodzą przemianę,
bo tak naprawdę nikt nie jest zły. Wystarczy tylko kogoś zrozumieć, postawić
się w jego sytuacji, otworzyć na niego serce i pomóc tej osobie doświadczyć, co
to jest dobro. Dlatego przy każdej jej książce niesamowicie odpoczywam, a
język, którym pisze, choć prosty, to trafia prosto w serce i je ogrzewa.
Przypomina mi to wspomniany kiedyś przeze mnie cytat z
Makuszyńskiego, który mówi o tym, że właśnie takie książki chce czytać i pisać.
Nie o zabójstwach i złu, ale o tym co dobre i co sprawia, że ludzie chcą dalej
żyć.
Polecam „Córkę wichru”. Żywię nieskończoną sympatię dla
tej książki, a nigdy nie omawiana przeze mnie „Dzikuska” jest książką, którą
czytałam już wiele razy i pewnie jeszcze nie raz do niej zajrzę. Bo wraca się
do książek, które obudziły w nas ciepło, w serce wlały otuchę i sprawiły, że opisywany
świat na moment stał się naszym domem.
„Córka wichru” Irena Zarzycka, wyd. Agencja Wydawnicza
Interster 1991, str. 206
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz