poniedziałek, 30 listopada 2015

Przeczytane w listopadzie. Podsumowanie

"Człowiek, którego prześladował czas". Diane Setterfield to książka dość dziwna, z pogranicza prozy obyczajowej i fantastycznej. Została napisana jako nawiązanie do poematu Edgara Allana Poe, pt. „Kruk”. I rzeczywiście, kruków tu co nie miara. Wszystko zaczyna się, kiedy ośmioletni William Bellman zastrzela z procy kruka. I chociaż szybko o tym wydarzeniu zapomina, od tej pory nad jego życiem czai się cień, który im William jest starszy, tym jest coraz bliżej. Coraz więcej zabiera, najpierw powolutku wszystkich, których William kocha, a potem i jego. Miałam wrażenie wszędzie sączących się cieni i nigdy nie było wiadomo, czy książka nie stanie się jeszcze mroczniejsza. Pozornie taka nie była, ale jednak można było wyczuć grozę i niewiadomą. Najbardziej podobał mi się niesamowicie rzetelny i plastyczny opis fabryki, w której William robił karierę, a potem jego własnego imperium. Autorka podawała bardzo dużo szczegółów, ale ani razu nie odczuwałam znużenia. Ogólnie nie polecam tej książki, bo poza tym, że jest dobrze napisana, to jakby nie ma sensu jej czytać. Nic z niej nie wyniosłam i nie do końca rozumiem to nawiązanie pomiędzy czasem a krukami i czym (kim) konkretnie był pan Black? Myślałam, że śmiercią, ale chyba czasem, a skoro czasem to co ma Czas wspólnego ze śmiercią kruka? Niewyjaśnione.

"Człowiek, którego prześladował czas" Dianne Setterfield, wyd. Amber 2014, str. 336

"Atlas chmur" David Mitchell. Oj, ty Atlasie, mam ochotę rzec. Książka, o której naprawdę można by długo mówić, szczególnie gdyby do dyskusji włączyć jej ekranizację, która bardzo wierna, a jednak zmieniła jedną z podstawowych rzeczy. Otóż, po filmie (obejrzanym najpierw) byłam przekonana, że rzecz ma się o reinkarnacji. W filmie jeden aktor grał kilka różnych postaci, które w odpowiednim życiu się ze sobą spotykały, za każdym razem w innych konstelacjach. Książka natomiast przedstawia reinkarnację jednej i tej samej osoby, począwszy od czasów kolonializmu, przez początek XX wieku, przez lata siedemdziesiąte, około nam współczesne, do czasów sto lat później i jeszcze dalej w nieznanej przyszłości. Przy czym, tak na bieżąco, w każdym „życiu” autor nie skupia się na samym zagadnieniu reinkarnacji (a myślałam, że to o tym), a na ogólnym zazębianiu się wątków w życiu i wpływie jednych wydarzeń na inne prowadzących do jeszcze kolejnych. Pomimo tego niejako rozczarowania, książkę czytało się świetnie – podziwiam wyobraźnię autora, jego zmysł obserwacji, poczucie humoru i powiedzmy, że przewidywania na przyszłość (mam nadzieję, że się nie spełnią). Muszę się jednak przyznać, że ominęłam prawie całkowicie rozdział z Georgem w tym dziwnym świecie z przyszłości, bo nie mogłam znieść stylu opowieści głównego bohatera (nie pamiętam jak ma na imię), a że w filmie też za tym wątkiem nie przepadam, to uznałam, że po obejrzeniu ekranizacji wiem, co się dzieje i wiele nie stracę. Pominęłam też ostatni rozdział, gdzie znowu jesteśmy w czasach kolonializmu. Tu znowu denerwowała mnie stylistyka. Pierwszy rozdział książki był koszmarem, więc nie chciałam jej w taki sam sposób zakańczać. Moje ulubione wątki są z Sonmi, z Timothym Cavendishem i Robertem Frobisherem. Są najbardziej błyskotliwe, przejrzyste, zabawne (ten z Sonmi akurat nie jest), najlepiej się je czyta, a bohaterowie byli mi najbliżsi. Książkę polecam, acz jeżeli wolicie obejrzeć film, to akurat w tym wypadku niewiele stracicie, a może nawet i zyskacie. Uwielbiam sposób w jaki twórcy filmu rozwinęli powieść.

"Atlas chmur" David Mitchell, wyd. MAG 2012, str. 544

"Dożywocie" Marty Kisiel jest jedną z tych powieści, które na bank sprawią, że się uśmiechniecie (chyba, że ktoś jest już bardzo niewzruszony i powie, że siąkający nosem anioł w bamboszkach to stos głupot i książkę trzeba spalić). Oprócz anioła mamy tu też cztery utopce, upiora, starożytną ośmiornicę, hamadriadę i miastowego pisarza, który usiłuje się przystosować do nowego domu na wsi i jego mieszkańców, z którymi przyjdzie spędzić mu dożywocie. Wszystko mi się tu podobało – ogólnie jest bardzo słodko i wesoło – z wyjątkiem jednej rzeczy. Zamiast jednej pełnej powieści, mamy zbiór opowiadań z życia Konrada i jego dożywotników. Niby nic takiego, ale trochę mi przeszkadzała forma opowiadań, zamiast jednej ustalonej linii wydarzeń. Jakby zabrakło planu na powieść? Nie wiem. Ale bawiłam się cudownie, „Dożywocie” jest pełne ciepła, humoru i na pewno kiedyś wrócę.

"Dożywocie" Marta Kisiel, wyd. Uroboros 2015, str. 376

"Zawód: Wiedźma. Część 1 i 2", autorstwa Olgi Gromyko. „Wiedźma” to typowy pewniak w kategoriach lekkiej i zabawnej lektury. Część pierwszą czytałam mnóstwo razy, nawet nie pamiętam ile. Z pięć na pewno. I za każdym razem chichotałam jak głupia prawie na każdej stronicy. Jakież było moje zdumienie, kiedy czytając ją, wcale się nie śmiałam, a wręcz nudziłam! Pomyślałam, że jestem już stara, skoro ta książka na mnie nie działa… Na szczęście jakoś pod koniec ją doceniłam, choć tym razem  nie w kategoriach humoru, a po prostu sympatycznej treści. I od razu chciałam ciąg dalszy. Dlatego od razu „poleciał” tom drugi, a w kolejce na stosiku na grudzień czeka już „Wiedźma opiekunka”. Cieszę się, że odkrywam tę serię na nowo. Bo zawsze lubiłam tylko tom pierwszy, a dalszych tomów chyba nigdy drugi raz nie czytałam. Ogromnie polecam, może też polubicie Wolhę i Lena, strasznie strasznego władcę wampirów… który jest bardzo kochany.

"Zawód: wiedźma. Część 1" Olga Gromyko, wyd. Fabryka Słów 2007, str. 296
"Zawód: wiedźma. Część 2" Olga Gromyko, wyd. Fabryka Słów 2007, str. 315

"Hamlet". Shakespeare. Listopad zdecydowanie upłynął mi w towarzystwie wiecznie żywego Shakespeara. Najpierw czytałam Hamleta, później wybrałam się do kina na sztukę (tę z teatru Barbican i ostatnio bardzo sławną), a potem doczytywałam Hamleta do końca. I żałuję, że nie przeczytałam go w całości przed obejrzeniem przedstawienia. Tak do połowy mam własny osąd tej sztuki, ale potem w głowie mam już cudze spojrzenie i myśli i już nie potrafiłam dalej czytać bez widzenia twarzy aktorów i scen wyreżyserowanych nie przez moją wyobraźnię. Niemniej jednak zawsze będę do Hamleta żywiła pewien sentyment. Do tej pory pamiętam, jak czytałam go wieczorami przed snem… w wieku lat jedenastu. Zaraz potem (lub tuż przed) przeczytałam pierwszy tom Harry Pottera. 

"Hamlet" William Shakespeare, tłum. Stanisław Barańczak, wyd. W Drodze 1990, str. 205

I jakimś dziwnym trafem historia zatoczyła po latach koło, bo przysięgam, że nie zrobiłam tego celowo, wraz z Hamletem w listopadzie czytałam też „Harry Potter i kamień filozoficzny”. Wszystko dlatego, że chciałam go odsłuchać jako audiobook w wykonaniu Stevena Fry, ale że You Tube zablokowało wszystkie „filmiki” z tym audiobookiem, nie mogłam tego dokończyć. (Żałuję do tej pory i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła odsłuchać wszystkie tomy w jego wykonaniu, bo kiedy się go słucha to jest czysta magia. Tak fantastycznie oddaje Hogwart, bohaterów…. Słuchając, czułam się ponownie zanurzona w świecie magii i całej tej historii). Tak więc, z braku laku, skoro już dotarłam do połowy, to skończyłam w formie książkowej. Miałam okazję zaobserwować, jak wydarzenia opisane przez Rowling dosłownie jednym czy dwoma zdaniami, w mojej dziecięcej wyobraźni trwały wieczność. Teraz jestem już duża, więc i historia płynęła o wiele szybciej i nie było tego fantastycznego odpłynięcia w inny świat, który tak uwielbiam. Niemniej jednak, to Harry Potter, więc wracać będę zawsze ;).

"Harry Potter i kamień filozoficzny" J. K. Rowling, wyd. Media Rodzina 2000, str. 320


"Łaskawszy niż samotność". Yiyun Li – Książka, która lekko mnie zawiodła, bo niedorosła do zachwytów na jej temat. Te wspaniałe zapowiedzi, które mnie nakłoniły do jej przeczytania, jak dla mnie, są mocno przesadzone. Owszem, książka bardzo dobrze napisana, autorka zachwyca przenikliwością, czuć w niej „ducha chińskości” i owszem, samotność bije z każdej strony, ale nie jest tak zachwycająco piękna i bolesna, jak to niektórzy mówili. Może ktoś ją głębiej odczuje i przeżyje tak, że nim wstrząśnie, ja jednak czytałam, ale nic nie odczuwałam. Mimo to, historia wciąga, choć składa się z opisów codziennego życia i przemyśleń na jego temat, przeszłości, przyjaźni, kim jesteśmy i jak się odnaleźć. Dużo egzystencjalnych pytań i wschodniego wyciszenia. Na pewno powieść jest warta przeczytania, to jedna z lepiej napisanych książek, jakie ostatnio czytałam. Myślę, że każdy na swój sposób może się odnaleźć w tej opowieści, ponieważ każdy z nas nosi w sobie swój własny rodzaj pustki i samotności. Tylko niekoniecznie miałam teraz ochotę się w tę pustkę zagłębiać, więc może dlatego książki nie przeżywałam.

"Łaskawszy niż samotność" Yiun Li, wyd. Czarne 2015, str.373 

1 komentarz:

  1. "Dożywocie" mi pożyczysz, prawda? (Zrobię listę chyba...). HP też zamierzam w najbliższym czasie powtórzyć. Po Wiedźminie i Sukubie pora na niego. Niestety gdy czytam książki, które bardzo lubię i dobrze znam, jestem niezdatna do życia, póki nie skończę. Fajnie znowu dać się tak mocno pochłonąć... Tyle że przy seriach trwa to baardzo długo :D.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...