niedziela, 21 listopada 2010

Operacja Dzień Wskrzeszenia. Andrzej Pilipiuk


Pierwsze zdanie jakie mi się w głowie pojawiło tuż po przeczytaniu ostatnich słów było „Ojej, jak mi się ta książka podobała”.

„Operacja Dzień Wskrzeszenia” to dzieło pana Pilipiuka, nad którym widać, że dłużej posiedział, że się postarał. Z całą pewnością stoi ono gdzieś wyżej niż Wędrowycz czy chociaż Kuzynki. I ciężko mi stwierdzić, czy podobało mi się bardziej niż druga z wyżej wspomnianych serii, ponieważ „Kuzynki” powinnam sobie odświeżyć. Ale „Operacja” niewątpliwie jest lepsza technicznie, że nazwę to w ten sposób.

Jest rok 2014, świat po III wojnie światowej. Zginęły cztery miliardy ludzi, zostały tylko dwa. Część żyje w ruinach, część w domach dziecka i obozach uchodźców. Warszawa, gdzie rozgrywa się akcja książki, jest usiana gruzami, porzuconymi samochodami i przede wszystkim radioaktywnymi cząsteczkami po bombach atomowych. Tak. Tylko 5% Polski jest całkowicie czysta, wszędzie indziej panuje skażenie.

Istnieje tajna rządowa organizacja (użyję tego słowa, choć nie odpowiada to rzeczywistości), która zajmuje się podróżami w czasie. Trzeba pozbawić płodności przodka prezydenta militarysty, który tę wojnę wywołał, aby się nigdy nie narodził. Spośród tysięcy ludzi poddawanym testom (nie wyjaśniono na czym te testy polegają, ani jak się je wykonuje) zostają wyłonione grupy ludzi, którzy nie mają wyboru i zostają podróżnikami w czasie. Nasi bohaterowie są trzecią z kolei grupą i to ich przygody przeżywamy. Raz znajdują się w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku, a innym razem przypadkiem trafiają do roku 1624, gdzie panuje epidemia dżumy.

Andrzej Pilipiuk postarał się o imponujący w szczegóły realizm historyczny, gdzie ciekawe anegdotki mieszały się z obyczajami codziennego życia. Zostaje nam również sprezentowany niezły wykład z fizyki, gdzie osobiście lekko odlatywałam, z trudem nakierowując się ponownie na tory powieści. Na szczęście jest tak tylko na początku i później się po prostu płynie wraz z akcją.

To było naprawdę ciekawe przeżycie, „zobaczyć” Warszawę na początku siedemnastego wieku, czy znaleźć się w szkole pod koniec dziewiętnastego i przy okazji nie przysypiać z nudów i pierwszych objawów depresji, jak to się ma przy lekturach szkolnych (dajmy na to „Siłaczkę” Żeromskiego, choć on i tak całkiem nieźle pisał). Podziwiam autora za tak głęboką pasję, która umożliwiła mu tak wierne odwzorowanie rzeczywistości.

Książkę polecam zarówno fantastom jak i miłośnikom literatury obyczajowej, czy przygodowej. Znajdzie się tu po trochu dla każdego. Jest to świetna powieść, doskonale przenosząca nas w zupełnie inny świat, gdzie wszystko jest niezwykle plastycznie opisane i bardzo sugestywne (przy opisach wszy i pcheł łapałam się na tym, że sama spodziewam się znaleźć je na sobie, żeby podać choć jeden przykład). Jako rekomendację może dodam, że czytałam ją dzisiaj do trzeciej w nocy i nie czułam nawet zmęczenia. Poszłam spać z rozsądku. Polecam naprawdę gorąco i może szczególnie tym, którzy z jakichś powodów postanowili się trzymać od twórczości Pilipiuka z daleka.

9 komentarzy:

  1. Czyli dokładnie to, co sama powiedziałam. Że chyba lepsze od Kuzynek, ale nie mam co do tego pewności.

    W mojej świadomości pojawił się sklepik z czekoladkami, pamiętasz? I Cytadela. I ogólnie wszystko. No tak, bredzę trochę.

    Bardzo ładna recenzja. A wiesz, że Pilipiuk z wykształcenia jest archeologiem? To tak na dodatek :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja w głowie miałam kawiarenki i już nieistniejący kościół na przykład :).
    O, to wiele tłumaczy :). Kurczę, zazdroszczę mu takiej pasji i wiedzy ^^. Najlepsze jest to że powiedzmy raz na tydzień jestem w którymś z miejsc opisywanych przez niego. To niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po drodze na cmentarz lub z możemy przejść się razem ^^.

    Pamiętasz Tomasza Olszakowskiego z Kuzynek? To taki psychopatyczny archeolog na zamku w Warszawie. Tomasz Olszakowski to jego pseudonim i zapewne alter ego, gdyż często występuje w jego książkach. No i pod tym pseudonimem wydał kilka tomów "Pana Samochodzika".

    OdpowiedzUsuń
  4. Ok :). Znajdziemy drzwi skąd mieli wracać do przyszłości ^^. Tomasza nie pamiętam, ale wiem, że napisał Pana Samochodzika. On zaczyna mieć z nami więcej wspólnego niż wcześniej przypuszczałam ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. A bo Andrzej Pilipiuk jest z wykształcenia archeologiem, z tego co mi się kołacze, więc nic dziwnego, że tak dobrze zna różne historyczne realia. Ja lubiłam Wędrowycza (w małych ilościach) i Kuzynki (pierwszy tom zwłaszcza), natomiast Oka Jelenia nie potrafiłam ścierpnąć. Po Operację też sięgnę, chociażby po to, żeby wyrobić sobie o niej zdanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lili: I koniecznie przeczytaj w takim razie "Dziennik Norweski"! Mam jakieś nieodparte wrażenie, że któryś z Pawłów występujących w "Operacji" jest także jednym z bohaterów "Dziennika", a szczególnie irytuje mnie moja skleroza i przebłyski pamięci do do nazwiska Citko występującego przy jednym z nich ;).

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja stwierdzę, że powinnaś się koniecznie wziąć za "Oko Jelenia". Jest o niebo lepsze od "Operacji" (to właśnie po porównaniu z "Okiem" stwierdziłam, że jest ona niedopracowana mocno;)).

    P.S. Odpowiadam tu, bo tam mogłabyś nie zauważyć: Co do "Czaropisu", to czytałam kilka bardzo pochlebnych recenzji, z których dowiedziałam się, że to moje ulubione klimaty. Dlatego wyraziłam chęć podebrania Ci go ze stosika.;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pilipiuk ma niesamowity dar przenoszenia w czasy o których pisze. W "Oku jelenia" robi to mistrzowsko.
    Na "Operację..." na pewno przyjdzie dla mnie czas, aby ją przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Moreni i Przyjemnostki: Ja Oko Jelenia kiedyś zaczęłam i wydało mi się strasznie nudne. Utknęłam gdzieś w pierwszej części. Co prawda czytałam to na komputerze - może dlatego. Ale jesteście kolejnymi osobami, którym się Oko podoba, dlatego przy najbliższej możliwej okazji postaram się to przeczytać. W książce :D.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...