Helle Helle – pani nazywana Hemingwayem północy. I za
oszczędność słowa mogę jej ten tytuł przyznać. Kolejna duńska autorka, którą
udało mi się przygarnąć do mojej małej acz powoli rozrastającej się kolekcji
duńskiej literatury.
„Prom do Puttgarden” został wydany przez wydawnictwo
słowo/obraz terytoria z serii Terytoria Skandynawii. Okładka może niezbyt
zachęcająca, mnie osobiście kojarzy się ze zdjęciem z podręcznika chemii, ale
na szczęście treść jest trochę lepsza.
Główną bohaterką jest Jane, dwudziestolatka z małej
miejscowości tuż nad morzem. Historię widzimy jej oczami. Ma starszą o pięć lat
siostrę Tine i malutką siostrzenicę Ditte. Życie jakie wiodą jest całkowicie
spokojne, pozbawione wszelkich urozmaiceń. Dzień za dniem mija, robią to samo
co miliony innych ludzi na świecie. Jane zaczyna pracę na promie pływającym
między Danią a Niemcami. Tam poznaje wiele nowych ludzi, między innymi Aksla –
starszego o kilkanaście lat elektryka.
Mam wrażenie, że gdybym opowiedziała wszystko, co się tam
działo, to moja opowieść byłaby o wiele ciekawsza od samej książki. „Prom do
Puttgarden” jest napisany niesamowicie oszczędnie. Autorka nie przebiera w
opisach, mamy jedynie krótkie zapisy spostrzeżeń Jane i zwyczajne dialogi
pomiędzy bohaterami dotyczące całkowicie prozaicznych czynności czy zdarzeń.
Helle Helle dokonała zapisu zwykłego życia wraz z jego monotonią, prostymi
wydarzeniami, które tworzą nas, jako ludzi i kreują nasze dalsze losy. Pokazała
relacje między siostrami, między córką a matką, między sąsiadami i
współpracownikami. Oszczędność formy wręcz podkreślała niejaką pustkę życia obu
sióstr.
Nie do końca wiem, jak do tej książki podejść. Bardzo
dobrze mi się czytało, wbrew spokojowi w niej panującemu nie nudziłam się, ale
z drugiej strony mam takie pytanie – Po co coś takiego pisać? Co mi dało
poznanie kawałka życia dwóch młodych dziewczyn na skraju Zelandii? Nic się tam
nie dzieje, a to, co się dzieje jest tak całkowicie pozbawione jakiegokolwiek
dreszczyku… Nie to, że jestem osobą żądną sensacji. Ale atmosfera tej książki
jest taka… wyciszona. Smutna. Szara. Proza życia prawie przygnębia, ale z
drugiej strony nie jest aż tak źle. Zakrawa z mojej strony na odczucie
obojętności, ale też nie do końca. Naprawdę nie wiem, jak to określić.
Podejrzewam, że taka recenzja książki nie jest zbyt
zachęcająca. Na pewno nie jest to pozycja obowiązkowa i nie wzbudza żadnych
fajerwerków. Ja przeczytałam, poznałam kolejny skrawek Danii i z tego się
cieszę.
„Prom do
Puttgarden” Helle Helle, wyd. Słowo/obraz terytoria 2010, str. 173
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz