Długo zwlekałam z napisaniem o tej książce. Nie wiem,
właściwie dlaczego, ale trudno mi było zebrać się i spisać wszystkie myśli,
które miałam w trakcie jej czytania. To surowa książka. Wreszcie bez sztucznego
lub naiwnego upiększania, ktoś stworzył opowieść o Indiach, które rzeczywiście
są. To bolesny zapis, mało chwalebny dla tego kraju. Ale jako jedyny z
dotychczas poznanych przeze mnie źródeł jest do bólu prawdziwy. Oczywiście, ile
istnieje ludzi, tyle istnieje rzeczywistości. Każdy inaczej spogląda na dane
rzeczy i nie każdy poznaje wszystko, stąd zapewne nie można tej powieści uznać
za ostateczny wyrok, a zaledwie za jeden z istniejących obrazów.
Balram Halwai pochodzi z Ciemności. Ciemność to ta
biedna, wynędzniała i chora część Indii. Jako jedyny w swojej rodzinie umie
czytać i pisać i w przyszłości dochodzi do „czegoś”. Jako jedyny przechodzi na
stronę światła. Cena jaką mu przyszło za to zapłacić i droga, którą przeszedł
są nam ukazane szczegółowo i krok po kroku poznajemy jak z Mannu, czyli Chłopca
stał się człowiekiem symbolizującym najrzadsze zwierzę dżungli – Białym Tygrysem.
Kiedy tylko mam możliwość i czuję, że to jest „ten moment”,
chwytam dostępne dla mnie źródła i poznaję po kawałeczku drugi największy pod względem
liczebności populacji kraj na świecie, czyli Indie. Jak do tej pory udało mi
się zobaczyć świat bajkowy – Bollywood, świat, gdzie życie choć z dziwnymi dla
nas zasadami, ale dość normalnie się toczy – „Indie” V.S. Naipaula, pojedyncze zapisy
codzienności, wbrew pozorom nie tak strasznej, z blogów Polek mieszkających w
Indiach i teraz, kolejna odsłona tego świata o milionie różnych twarzy – „Biały
Tygrys”.
Opowieść Balrama jest brutalna w swojej szczerości. Jako
człowiek inteligentniejszy od reszty swojej rodziny powoli zauważa, że coś jest
nie tak, że można żyć inaczej, niż w nędznej chacie, gdzie najtłustszym
członkiem rodziny jest bawół dający mleko, a najbardziej zabiedzonym jest
ojciec, rykszarz, wyglądający jak worek opięty na kościach, w końcu umierający
na podłodze szpitala na gruźlicę. Balram dostrzega świat wokół siebie, umie
wyciągać wnioski, a to w nim budzi pragnienia. Stopniowo udaje mu się dopiąć
swego i zostaje kierowcą wielkiego pana Ashoka. Jest to nie lada wyróżnienie,
gdyż po pierwsze, wcale nie pochodzi z kasty kierowców, po drugie teraz zarabia
wielokrotność tego, co do tej pory, po trzecie razem z panem Ahoskiem
wyprowadza się do Delhi i nagle znajduje się w Jasności. Sposób w jaki to
osiąga, jakim człowiekiem musi być, aby się wspinać coraz wyżej, w przeciętnym
człowieku z Europy może budzić moralne wyrzuty. Niestety tragedia biednych
Indii polega na tym, że aby tak zwanie „coś” osiągnąć, trzeba być człowiekiem
bez sumienia. Jest to cena, jaką Balram jest gotów zapłacić, aby przestać być
człowiekiem, żyjącym jak zwierzę, niemalże będącym zwierzęciem, a zacząć być
człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Paradoks tkwi w tym, że aby to
uczynić Balram popełnia najgorszą zbrodnię ze wszystkich. I wcale się z tym nie
kryje.
Bardzo polecam tę książkę. Ważna pozycja dla wszystkich,
którzy się Indiami interesują i chcieliby je poznać „od podszewki”, a nie tylko
z wierzchu, tak jak powszechnie jest ten kraj reklamowany. Straszna jest
mentalność niektórych Indusów i myślę, że potrzeba jeszcze wielu, wielu lat,
zanim pozbędą się ciemnej strony swojego istnienia.
„Biały tygrys” Aravind Adiga, wyd. Prószyński i S-ka
2008, str. 255