sobota, 15 stycznia 2011
X Factor: Pre-casting w Warszawie
Wczorajszy dzień rozpoczął się o godzinie 5:30, kiedy budzik wtrącił się w zbyt krótki sen swoim paskudnym dźwiękiem (jako budzik można sobie ustawić nawet ulubioną piosenkę, a i tak w chwili budzenia będzie to znienawidzony dźwięk). Wygrzebywanie się z łóżka, śniadanie... O siódmej z minutami obie z Aliną byłyśmy już w swojej drodze na Torwar, żeby zająć miejsce wśród oczekujących na rozpoczęcie się castingu o 10:00. O 8:44 kolejka wydawała mi się długa, ale zmieniłam zdanie jakieś kilkadziesiąt minut później, kiedy podwoiła się za naszymi plecami. Gdy stałyśmy w kolejce, nudziło nam się straszliwie, co usiłowałyśmy zmienić i uczyłam Alinę niemieckiego. A raczej przepytywałam ją ze słówek, jako że mój niemiecki jest znikomy. Parę minut po dziesiątej zawołano nas z naszej ślicznej, spokojnej, uporządkowanej kolejki i kazano zbić się tłumnie przed wejściem, bo trzeba nakręcić reklamówkę. Wyobraźcie sobie naszą wściekłość, kiedy ci z końca kolejki znaleźli się bliżej wejścia, a tym samym końca całej imprezy. Z ludzi kulturalnych zamieniliśmy się w stado i każdy usiłował znaleźć się jak najbliżej drzwi prowadzących do środka. Dopiero po chwili okazało się, że to nic nie da, bo najpierw mamy się pobawić w aktorów. Zajęło to, powiedzmy, półtorej godziny. W tym czasie machaliśmy jak idioci rękami prosto w niebo, a raczej kamerę nad nami, krzyczeliśmy „X factor”, kucaliśmy, wstawaliśmy, robiliśmy „żaróweczki”… Szkoda gadać. Zaczął padać deszcz, wszyscy ochrypli… Później pojawił się prowadzący, pan Kuźniar, wszedł prosto w tłum, znajdując się akurat tuż koło mnie i Aliny i miał kręcić swoją część, zapowiadającą imprezę, czy co… Przyznam się, że niewiele słyszałam; on mówił tragicznie cicho, a dookoła mnie był głośny tłum. Znów zaczęło się machanie, krzyczenie, kręcenie cztery razy tej samej sceny… Poniekąd ciekawe doświadczenie. W tamtym momencie byłam wkurzona, bo było zimno, ochrypłam (a wiadomo, to był dzień, kiedy zdrowe struny głosowe są jak najbardziej potrzebne), włosy zniszczyła mi mżawka… Ale patrząc wstecz, w porównaniu z resztą dnia, to był najciekawszy moment.
Po skończeniu kręcenia rzuciliśmy się na powrót do drzwi. Dzięki zaplanowanej akcji Aliny wyprzedziłyśmy o dwa metry resztę ludzi i znalazłyśmy się stosunkowo niedaleko wejścia. Organizacja, jak to w Polsce bywa, była beznadziejna. Wpuszczono tylko grupę ludzi, reszta musiała czekać na swoją kolej pod drzwiami, ściśnięta gorzej niż przysłowiowe sardynki w puszce. Ale nie narzekam. W porównaniu z koncertem Tokio Hotel było bardzo przyjemnie. Postałyśmy tak (czując łamane żebra, wykręcane nadgarstki, suchość w ustach) około półtorej godziny. Aż. Choć nie odczuwałam, że było to tak długo. Wejście do środka około godziny 13 było zrywem gwałtownym, bolesnym, pełnym walki o przeżycie. Kiedy znalazłyśmy się w budynku, cała się trzęsłam i byłam w swoistym szoku. A wpuszczono nas tylko dlatego, że potrzebowano nakręcić jeszcze trochę materiału z ludźmi wypełniającymi ankiety. Taak. Dotarło do mnie, że telewizja to telewizja, a życie jest życiem ;). Po wypełnieniu ankiety stanęłyśmy w kolejce na kilkaset osób, by dostać numer, pod którym będziemy przyporządkowane. Mój jest na górze na zdjęciu. Po dostaniu naklejki trzeba było znaleźć sobie miejsce i czekać. Czekać. Czekać. Czekać. Wywołano mnie przed osiemnastą. I można uznać, że to wcześnie, bo całe tłumy biedaków, którzy jeszcze o 15 stali pod drzwiami, czekając na wpuszczenie, dostali numery 4299 i wyższe. Nie mam pojęcia, o której castingi się skończyły. Kiedy na drżących nogach, z oddechem wyciśniętym z płuc, cała czerwona i trzęsąca się ze stresu dotarłam do sali przesłuchań, zaśpiewałam dwie linijki i mi podziękowano. W ogóle dzielono nas na grupy i po dziesięć osób wchodziło się do sali, śpiewało tak długo, jak przesłuchujące panie sobie zażyczyły i to tyle. Nie mam pojęcia czy przeszłam, czy nie. Podobno mają dzwonić do końca stycznia do wybrańców. Tak jest w regulaminie. Ale moje własne odczucie, kiedy nam dziękowano za udział (tylko jedna dziewczyna dostała zaproszenie do etapu drugiego w innej sali, cokolwiek to oznacza, bo nikt o niczym nie informował), jest takie, że nie przeszłam. A bardzo chciałam. Bo większą pasją od wszystkiego jest muzyka i śpiew. Ale to wszystko odeszło, kiedy wyszłam z tamtej sali.
Casting do X Factora uznaję za niezwykle dziwne, odrobinę tylko ciekawe przeżycie. Najbardziej zapamiętam chyba ból kręgosłupa po tylu godzinach stania i to znudzenie zanim nadszedł moment przesłuchania. W dodatku taki krótki! Na pamiątkę została naklejka z numerem, zdjęcia oraz filmik, który znajdzie się albo w telewizji albo w Internecie. I na pewno znajdę tam siebie. W ciągu przyszłego tygodnia możecie się spodziewać krótkiej relacji wideo na blogu Aliny. Taak. Nudziło nam się :D.
Niestety dla X Factora, uznałabym dzień za prawie stracony (nie czuję się, jakbym zdobyła życiowe doświadczenie, choć tak miało być, nieważne jak mi pójdzie), gdyby nie prawie histeryczny atak na Nowy Świat. Wycieczka po świecie zapachów w Sephorze, dotykanie każdej możliwej książki w Empiku obok (choć tej, którą chciałam Alinie pokazać i tak nie było, ale tak jest zawsze z Empikiem na NŚ), aż wreszcie wymarzona przez cały dzień kawa w Starbucksie. Co prawda marzyłam o malinowym latte, które jest tylko w Coffee Heaven, ale kiedy już szłyśmy ulicą, zachciało mi się wizyty w Starbucksie ;p. Skończyło się na cafe mocca i kanapkach na gorąco, na które rzuciłyśmy się z zapałem godnym lepszej sprawy. I właśnie wizyta w tym kawowym przybytku sprawiła, że uznałam dzień za fajny. Strasznie ciśnie mi się na usta z angielskiego, że Starbucks made my day. A teraz poproszę coś za reklamę :D. Później jeszcze były lody pomarańczowe, o których również jęczałam cały dzień… I to w zasadzie koniec historii. Uznałam, że nie wiem, kogo szuka X Factor. Oglądałam kilka edycji brytyjskiego X Factora i mam wrażenie, że oni trochę inaczej podchodzili do ludzi. Ale pewnie też bym się przejechała. To ma być show. Rozrywka. A to, że kazali nam przez tyle godzin siedzieć w klimatyzowanym budynku, gdzie każdy stracił głos i ochrypł, to już się nie liczy. No i proszę. Zakończyłam ponuro.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie wiedziałam, że śpiewasz ! ;) Poudzielaj się na Youtube może ;) Wiesz... byłyśmy bardzo siebie ;) Mój chłopak pracuje w Centralnym Ośrodku Sportu ( Torwar ) i ja też tam pracowałam całe wakacje. Tego dnia postanowiłam mu zrobić niespodziankę i poszłam do niego do roboty, a tu dziki tłum. Mogłabym przejść gdybym się przepchnęła i gdybym pokazała plakietkę COSu, której zapomniałam wziąć, więc musiałam się wrócić i tyle z mojej słodkiej niespodzianki :P
OdpowiedzUsuńRowijaj swój talent Kochana ;)
*byłyśmy bardzo blisko siebie ;)
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się w pewnym momencie nad castingiem do x-factor,ale odpuściłam gdy pomyślałam o tych dzikich tłumach.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnostki: Ooo, ale się ucieszyłam :D. To fajnie :). A co dokładnie robiłaś, kiedy tam pracowałaś? Wiesz, może się poudzielam. Właśnie wczoraj rozpracowałam swój laptop i wiem, gdzie się włącza kamerę ;).
OdpowiedzUsuńBalianna: Tak, tłumy były ogromnie odpychające. Zdarzali się ludzie, którzy rezygnowali jeszcze w trakcie czekania na wejście do środka. A to było dopiero południe.
A ja już się cieszyłam, że może ten program zabierze chociaż połowę śpiewających z mam talent. Moje nadzieję poszyły się ... poszły w siną dal. :D
OdpowiedzUsuńDlaczego? :D Zresztą, on zabrał wszystkich śpiewających z Mam Talent, będzie zamiast niego ;p.
OdpowiedzUsuńByłam sekretarką kierownika działu Zamówień Publicznych ;)
OdpowiedzUsuńJak tylko filmik będzie to poproszę:)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnostki: Aha :D.
OdpowiedzUsuńAleksja1988: Filmik już od dawna jest na stronie Aliny alinaneumann.blogspot.com
Gratuluję odwagi, a co zaśpiewałaś (a raczej co zaczęłaś) śpiewać?
OdpowiedzUsuńDzięki :). "You lost me" Christiny Aguilery.
OdpowiedzUsuń