czwartek, 13 stycznia 2011

Zamówienie z Francji. Anna J. Szepielak


Mówiąc otwarcie, nie spodziewałam się niczego specjalnego po tej książce. Nie wiem dlaczego, ale moje wyobrażenia na temat treści, były takie, że to nudna książka, o jakiejś dziewczynie z aparatem we Francji. Nie brzmi to najlepiej, sami przyznacie. Szczęśliwie moje wyobrażenia się nie spełniły.

Ewa, była nauczycielka, aktualnie profesjonalna fotograf, zostaje oddelegowana do Francji, by tam pracować nad folderem reklamowym pewnej kwiaciarni. Zostaje ciepło przyjęta przez dużą, międzynarodową rodzinę, której stabilne korzenie są polsko-francuskie, panuje matriarchat, a na trzecim piętrze domu znajduje się galeria przodków. Ewa jest oszołomiona światem, w jakim się znalazła. Szybko nawiązuje kontakt z kilkoma członkami tej wielkiej rodziny, dowiaduje się trochę o ich historii, a przy okazji odkrywa w sobie nowe talenty. Paranormalne, dodam.

Jest to piękna historia. Prosta, ale przyciągająca. Ciepła, z odrobiną tajemnicy, ale niestety nie mrocznej. Całość jest przesycona letnim prowansalskim słońcem i zapachem nagrzanego ogrodu. Tajemnica tak naprawdę nie jest tajemnicą, bo czytelnik wszystko błyskawicznie sobie łączy i wszystko jest tak oczywiste, że bardziej już nie można. Trochę szkoda, bo odrobina gotyckiego mroku by nie zaszkodziła. Byłby to piękny materiał na współczesną powieść gotycką, ale wątpię żeby to było zamierzeniem autorki. Wszystko jest aż za jasne i zbyt sympatyczne, co komuś pragnącemu odprężyć się nad lekturą bynajmniej nie będzie przeszkadzać. Mi też nie przeszkadzało, tak tylko teraz dzielę się przemyśleniami…

Natomiast przeszkadzało mi kilka innych rzeczy. Po pierwsze, sposób opowiadania historii. Tak, opowiadania. Czytelnik, w tym wypadku ja, zamiast „wejść” w książkę, być w niej, taplałam się gdzieś na powierzchni. Dlaczego? Cała treść książki jest niczym jedno wielkie opowiadanie. Ton narracji, to głos kogoś, kto coś opowiada. Nieco monotonny, zbyt ułagodzony, zbyt powierzchowny. Brakowało mi życia, takiego soczystego, ostrego na krawędziach. I nie chodzi tu o akcję, ale o styl pisania, przedstawiania nam tej historii.

Druga rzecz, która mnie drażniła niemiłosiernie, to sposób przedstawiania myśli bohaterów, a przede wszystkim Ewy, jako, że to głównie z jej punktu widzenia poznawaliśmy świat. Kto, na litość boską, daje myśli bohaterów od myślnika! Zacytuję coś.

- A gdzie są wasze pokoje?
- Babcia ma swój apartament tutaj, na pierwszym piętrze obok pokoi gościnnych, ale ona ma twardy sen. A reszta zajmuje drugie piętro, my też. (…) Więc skoro nikt nie chce się wyprowadzić na swoje, to tak się gnieciemy.
- Gnieciemy – pomyślała z przekąsem Ewa, przypominając sobie swoje wynajęte mieszkanie. – Założę się, że twoja sypialnia, chłopcze, jest większa od całej mojej kawalerki – westchnęła w duchu, ale nie skomentowała tego głośno.


Człowiek czyta dialog, po czym nagle w środku znajdują się od myślnika myśli Ewy, które pomimo zaznaczenia, że są to myśli, brzmią jak część dialogu. Tak jest non stop. Można powiedzieć, że czytając, potykałam się nieustannie i musiałam od nowa czytać dany fragment, tym razem pamiętając, że to nie jest wypowiadane na głos. Teraz nie „czepiam się” autorki, tylko ogólnie książki, jako produktu, który trafił w moje, konsumenckie, ręce.

Trzecia, i chyba ostatnia rzecz, jaka przeszkadzała mi w pełnym cieszeniu się książką, to postać Aleksa. Chłopak kilkunastoletni, z mentalnością dwudziestoparolatka i kilkoma, jakby na siłę wepchniętymi, cechami nastolatka. Kiedy opowiada coś Ewie, mamy przed sobą człowieka dorosłego, któremu nagle przypomniało się, że jest nastolatkiem i krzyczy „Nara!”. Wygląda jakby udawał, że ma te kilkanaście lat i jest dzieciakiem. Pominę już kwestię, że wszyscy w posiadłości, nawet ogrodnik i żona z krótkim stażem jednego z braci zna już niemalże perfekcyjnie język polski i tylko gramatyka jej się plącze.

Powiem tak. Pomysł na powieść świetny. Bardzo mi się podobał. Czytało się dość przyjemnie, nie nudziłam się zbytnio, bohaterowie sympatyczni i do polubienia. Gorzej z wykonaniem. Jest zbyt cukierkowo, zbyt nierealnie, zbyt łagodnie i jedyne określenie jakie cały czas mi się narzuca to: było sympatycznie. A każdy wie, że jak dziewczyna powie o chłopaku, że jest sympatyczny, to raczej nie ma on co liczyć na rozwój wydarzeń ;). Mimo wszystko, nie zrażajcie się zbytnio po tej recenzji, bo ja jestem wymagającym czytelnikiem i nie da mi się wszystkiego wcisnąć. Pozycja jak na polską literaturę piękną chyba oryginalna. Takie mam wrażenie, ponieważ z tego typu powieścią spotykałam się głównie w literaturze zagranicznej. Marzy mi się tylko, by kiedyś, tak za dziesięć lat została ona napisana na nowo… Na koniec, mówię jasno i dobitnie – książka, pomimo negatywnych cech, bardzo mi się podobała i cieszę się, że ją przeczytałam. Ciekawa jestem kolejnych tworów pani Szepielak.

4 komentarze:

  1. Czeka na mnie ta książka i zerkamy na siebie i chyba pora abym i ja wyraziła swoje zdanie na jej temat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiadom mnie, kiedy napiszesz recenzję, chętnie się zapoznam :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Szepielak musi w takim razie pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Widać, że pomysł świetny, ale brakuje dobrego warsztatu. Wszystko jeszcze przed nią ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...