The Tourist to najgłupszy film, jaki ostatnio widziałam. Co prawda ostatnio dosyć często to powtarzam, ale najnowsza produkcja z udziałem Angeliny Jolie i Johnny Deppa zalicza się do tego gatunku. Z góry mówię, żeby ten, kto filmu nie oglądał, a ma zamiar, nie czytał dalej bo to będzie jeden wielki
spojler.
Zacznijmy od tego, że film jest nudny. Ale nudą dziwną, taką która mimo wszystko pozwala na oglądanie i nie odbiera pragnienia poznania końca. Akcja jest jakoś tak zrobiona, że (pozwolę się zainspirować zdaniem z recenzji
Aliny) zamiast biegania mamy chodzenie, dokładnie tak jak to czyni główna bohaterka, Elise. Ona nigdy nie biegnie, kiedy ucieka przed przestępcami. Zawsze chodzi krokiem modelki z wybiegu, który mimo wszystko niezbyt dobrze pasuje, ponieważ jest za bardzo przerysowany, moim zdaniem.
Scenariusz z grubsza typowy, choć podobała mi się wiadomość Alexandra Pierce’a „Znajdź mężczyznę mojej budowy i wzrostu i pozwól im myśleć, że to ja”. Tak też czyni Elise i do akcji wkracza Johnny Depp aka Frank. Pierwsza połówka filmu nieco mi się dłużyła, dużo myślałam o grze aktorskiej, zastanawiając się, które z nich gorzej gra, czy oboje grają doskonale, ale celowo ma to wyglądać źle – tak, nie chcę dopuścić myśli, że dwójka moich ulubionych aktorów, kiedy wreszcie spotkała się na wielkim ekranie, gra tak kiepsko. Oto do jakich wniosków doszłam.
Angelina jest dobrą aktorką, ale tylko w kilku filmach, których raczej do akcji nie zaliczymy, a bardziej do dramatów psychologicznych. Jeśli gra w filmie akcji, to uważam, że w każdym filmie gra tak samo z jedynie szczyptą dla odróżnienia bohaterek od siebie. Ale gdyby je postawić koło siebie wyszłyby nam powiedzmy pięcioraczki. Do złudzenia do siebie podobne, w wielu sprawach identyczne, ale mimo wszystko różne osoby. Nie inaczej jest w Turyście. Angelina jak zwykle gra pewną siebie, elegancką, inteligentną, wyrafinowaną kobietę, która nie boi się tak zwanej „męskiej roboty”. I dochodzę teraz do kolejnej refleksji, mianowicie, że Angelina gra siebie.
Co zaś się tyczy Johnny’ego… Oglądając go w Turyście, zastanowiłam się, czy jemu z kolei wychodzi granie tylko w filmach dla dzieci, gdzie może zawsze zagrać postać nieco szaloną, wyalienowaną, z przewrotnym poczuciem humoru i z ogromnym bólem w środku. I tu, uważam się pomyliłam, co bardzo mnie cieszy. Dochodzę do wniosku, że w Turyście zagrał tak dobrze, że skołowało to widzów na równi z facetem z Interpolu. W tym miejscu muszę wykazać kolejny mankament filmu, mianowicie, jest do bólu przewidywalny. Gdzieś równo w połowie a nawet wcześniej zgadłam, że Frank to Alexander, później, pod koniec, zanim wszyscy obecni w pokoju znaleźli sejf, ja już wiedziałam gdzie on jest. Wszystko przez niefortunny rzut kamerą przez ułamek sekundy. Tak jakby podświadomość reżysera wyrywała się przedwcześnie na wolność. Chciałabym wierzyć w zostawiane nam wskazówki, jednak ten film jest zbyt kiepski, aby podejrzewać go o takie zabiegi.
Po tej małej dygresji możemy wrócić do Deppa. Przez cały film gra nieco przygłupiego, mało pomysłowego, niemalże nieśmiałego nauczyciela matematyki, turystę w Europie. Jego postać drażni, niczym wysypka, chcemy go podrapać i tym samym sprawić, by Depp zaczął w naszym mniemaniu lepiej grać. Ale czeka nas niespodzianka. Depp był człowiekiem o dwóch twarzach – dosłownie - i jako taki zagrał świetnie. Często jak mamy podwójnych agentów w jakichś filmach, to zmieniają środowisko, ale charakter mają ten sam. Tutaj wręcz przeciwnie. Alexander zrobił sobie operację plastyczną, rzucił palenie, zmienił akcent z angielskiego na perfekcyjny amerykański, mimo bogactwa wyglądał jak typowy nauczyciel w sztruksowej marynarce i nawet miał nieco przetłuszczone włosy. A na pewno niemyte o dzień za długo. Do tego zmienił charakter, osobowość, autentycznie wczuł się w historię swojej rzekomej żony, która go opuściła… Krótko mówiąc stał się zupełnie innym człowiekiem do tego stopnia, że własna ukochana go nie poznała. Na końcu filmu, w scenie finałowej następuje tak subtelna przemiana z bycia nieco ciapowatym Frankiem w silnego, inteligentnego, męskiego, może nawet odrobinę niebezpiecznego Alexandra, który ukradł gangsterowi gigantyczne pieniądze, że wygląda to niczym iskierka, która zabłysła na mniej niż sekundę. Uważam to za majstersztyk Johnny’ego i aż żałuję, że przez więcej filmu nie dane było mu pobyć Alexandrem, bo poczułam wręcz jak Alexander oddycha z ulgą mogąc na powrót być sobą. Czyli to co nas drażniło we Franku, miało drażnić celowo, ponieważ był postacią przybraną przez Alexandra, którego dominujące cechy były zupełnie inne.
Sam w sobie film jest cienki, tak cienki, że w życiu nie obejrzę go drugi raz. Żałuję, bo stracić taką okazję do złączenia w jednym filmie Angeliny i Johnny’ego… I trudno wskazać, co sprawiło, że film wyszedł tak słabo, bo nie zgrało się wiele elementów. Uważam, że Angelina i Johnny nigdy nie powinni grać pary. Oni do siebie nie pasują. Johnny jest zbyt kobiecy w swojej męskości, a Angelina zbyt męska w swojej kobiecości. Mogliby grać przeciwne sobie postaci, znajomych, ale nie parę, którą łączy miłość. I dlatego marzenie tak wielu upadło. Pomijając taki sobie scenariusz, aktorów pobocznych, obraz, pracę kamery… Szkoda, że film wyszedł jak wyszedł, podobno nawet główna para była zdumiona niskimi wynikami sprzedaży i brakiem sukcesu. Bywa.
A teraz pozwolę sobie głośno pomyśleć nad częstotliwością ukazywania się u mnie nowych postów. Nie wiem jak, nie wiem skąd, ale od kilku dni publikuję coś nowego codziennie i muszę zbierać swoją własną szczękę z podłogi,bo nigdy tak nie miałam. W dodatku to nie koniec, i w dodatkowym dodatku, posty się biją, który pierwszy. Bo dzisiaj miała być recenzja "Ziemia i popioły", ale ponieważ wczoraj obejrzałam Turystę, wygrała "recenzja" filmu, aby było w miarę na bieżąco. Hm. I inny zaplanowany post znów się przesunie... Ale znając życie, zaraz się to zmieni i nastanie w końcu jakaś przerwa (nie to, że chcę). A dlaczego? Bo powiedziałam o tym głośno. Jakbym siedziała cicho to ten stan rzeczy by się nie zmieniał. No, ale zobaczymy ;). Miłego dnia wszystkim!