środa, 2 marca 2011

Trucicielka. Eric-Emmanuel Schmitt

Z Erikiem-Emmanuelem Schmittem spotykałam się od zawsze, najczęściej w księgarni i w Internecie, gdzie był dosłownie wszędzie. Nigdy jednak nie wyczułam wystarczających fluidów, aby po niego sięgnąć. Może dlatego, że jestem wzrokowcem i dopiero okładka „Trucicielki” sprawiła, że zechciałam się nim zainteresować. A może też dlatego, że zwykle unikam książek, nad którymi są takie ochy i achy, że aż się mdło od tej słodyczy robi. I tak minęło kilka lat, aż pojawił się ten oto zbiór opowiadań, nawiasem mówiąc, dowiedziałam się dopiero w ostatniej chwili, że są to opowiadania, jak już miałam książkę w ręku. I bardzo dobrze się stało, bo za opowiadaniami nie przepadam. Ale - brawa należą się pisarzowi – te bardzo mi się spodobały.

Każde z opowiadań jest przesycone ludzkimi namiętnościami, silnymi uczuciami, miłością, która objawia się na różne sposoby, zazdrością, nienawiścią, ambicją, rozpaczą, żalem. Wszystkim tym, czym jesteśmy i co przejawia się w różnych etapach naszego życia. Schmitt świetnie sobie radzi z przedstawianiem świata emocjonalnego, wciąga w swoją prozę, sprawia, że wszystko jest nam niezwykle bliskie i doskonale rozumiemy przeżycia bohaterów. Nie podaje nam jednak gotowców. Zmusza do myślenia i refleksji, a przeczytana treść długo się w nas unosi, niczym nasze własne wspomnienia.

Opowiadaniami, które najbardziej mi się spodobały są: tytułowa „Trucicielka” – pełna złośliwego humoru, przewrotności i lekkiej kpiny z bohaterów – oraz „Elizejska miłość”, gdzie sprawdza się powiedzenie „od miłości do nienawiści jeden krok”, choć mam wrażenie, że autor nie byłby sobą, gdyby napisał coś prostego i dlatego do końca nie będę wiedziała o co dokładnie chodziło i kto tu kogo nabrał. Bardzo mi się to podoba, ponieważ, jak już powiedziałam, zmusza to do pracy szarymi komórkami i refleksji nad poruszonymi w opowiadaniu tematami.

Pozostałe utwory również głęboko zapadają w pamięć, niczym wydarzenia, których sami byliśmy świadkiem. Muszę to zaznaczyć jako duży plus Schmitta. I chociaż nie poruszył mną do tego stopnia, bym wzdychała z zachwytu, bardzo go sobie cenię i zainteresuję się jego innymi powieściami. Dodam, że na końcu tego zbioru opowiadań jest pamiętnik pisarza, gdzie dzieli się z nami kilkoma wspomnieniami dotyczącymi zawartych w zbiorze historii, a także przemyśleniami na temat pisarstwa oraz doświadczeniami ze swoich podróży w czasie promocji książek.

Uważam to nasze pierwsze spotkanie za bardzo udane i polecam „Trucicielkę”, chociaż mam wrażenie, że nie muszę, tylu z was go lubi.

Za egzemplarz książki bardzo dziękuję wydawnictwu Znak.

6 komentarzy:

  1. Moja siostra ma tą książkę i chyba ją od niej pożyczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już poluję na tę książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chcę przeczytać. Ale wyciągnę ją od Zuzanny, bo wysłałam ją do księgarni, żeby kupiła :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja nie miałam jeszcze okazji ani "spotkać" się z autorem, ani z samą "Trucicielką". Również nie przepadam za opowiadaniami, ale może czas zacząć je czytywać?

    OdpowiedzUsuń
  5. Sil: Te akurat są dobrze napisane, są opowieściami zakończonymi, mają łączący je element, mnie przynajmniej nie drażniło, kiedy się któreś kończyło a zaczynało następne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem w połowie książki. dopiero gdy ją kupiłam, zauważyłam, żę są to opowiadania. I to nawet bardzo dobre opowiadania, ale moim zdaniem nie umywają się do "Oskara i Pani Róży". Po tamtej książce liczyłam na kolejne arcydzieło, a to tylko (a może aż) bardzo dobra książka.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...