wtorek, 31 grudnia 2013

Droga, którą szłam: lista przeczytanych książek. Edycja 2013

Rok temu pierwszy raz zrobiłam książkowe podsumowanie i bardzo mi się to spodobało, dlatego będę to robić już co roku. W tym, nie mogłam się doczekać podsumowania chyba od połowy listopada i z wielką niecierpliwością czekałam na dzisiejszy dzień po drodze wspominając wiele książek i zdarzeń, które mi się z nimi kojarzą. I słuchajcie, jest sukces! Udało mi się osiągnąć postanowienie zeszłoroczne, czyli zdecydowanie mniej recenzyjnych, czytanie czysto dla przyjemności, dla siebie, bez ścigania się z czasem. Naprawdę się udało! To, że czasami narzekałam, że za wolno czytam i tak mało książek w tym roku przeczytałam, to zupełnie inna historia. Bo ja narzekam dużo i zawsze się znajdzie pomysł do narzekania i narzekam że za bardzo narzekam ;). Ale dzisiaj, patrząc na przeczytane książki się cieszę. Na przyszły rok życzę sobie ich może odrobinę więcej, ale czuję, że jestem z mojego czytelnictwa ogólnie zadowolona i chcę ten stan podtrzymać. Mogłabym sobie życzyć, aby czytać więcej literatury tak zwanej "poważnej", ale znam siebie i albo będę miała na to ochotę, albo nie, zmuszanie się nic nie pomoże. Także, nie przedłużając dłużej, zapraszam na podsumowanie roku 2013 :). Lista wg. kolejności czytania, od początku 2013.

1. "Wnętrza" Kelly Hoppen (tu trudno mówić o czytaniu, więcej jest obrazków)
2. "Wyjątek" Christian Jungersen
3. "Drugi przekręt Natalii" Olga Rudnicka
4. "Kobieta w klatce" Jussi Adler-Olsen
5. "Między młotem a piorunem" Kevin Hearne
6. "Sługa kości" Anne Rice
7. "Pozytonowy detektyw" Isaac Asimov
8. "Piekło Gabriela" Sylvain Reynard
9. "Biblia umarłych" Tom Knox
10. "Zbrodnia i kojot" Kevin Hearne
11. "Zmyślone życie Siergieja Nabokowa" Paul Russel
12. "Marzenia Joy" Lisa See
13. "Zabójcy bażantów" Jussi Adler-Olsen
14. "Pomnik cesarzowej Achai. Tom 2" Andrzej Ziemiański
15. "Niewinna" Taylor Stevens
16. "Londyn we krwi" James Craig
17. "Zmiennoskóra" Faith Hunter
18. "Kwiat śliwy, mroczny cień" Lian Hearn
19. "Statek śmierci" Yrsa Sigurdardottir
20. "Wybrani" C.J. Daugherty
21. "Melancholia sukuba" Richelle Mead
22. "Drozdy" Chuck Wending
23. "Ruchomy zamek Hauru" Diana Wynne Jones
24. "Zaczarowane życie" Diana Wynne Jones
25. "Tydzień czarów" Diana Wynne Jones
26. "Dziedzictwo" C.J. Daugherty
27. "Podboje sukuba" Richelle Mead
28. "Marzenia sukuba" Richelle Mead
29. "Drugi kod" Peter Spork
30. "Królowa potępionych" Anne Rice
31. "Mroczna bohaterka" Abigail Gibbs
32. "Namiętność sukuba" Richelle Mead
33. "Kręci mnie Mads Mikkelsen" Hedda H. Robertsen
34. "Naród, który nie zna strachu" Shani Boianjiu
35. "Wola sensu. Założenia i zastosowanie logoterapii" Viktor E. Frankl
36. "Cienie sukuba" Richelle Mead
37. "Odkrycie sukuba" Richelle Mead
38. "Wakacyjne noce Kitty" Carrie Vaughn
39. "Harry Potter i Książę Półkrwi" J.K. Rowling
40. "Harry Potter i Insygnia Śmierci" J.K. Rowling
41. "Mała księżniczka" Frances Hodgson Burnett
42. "Ja, Potępiona" Katarzyna Berenika Miszczuk

Napiszę też tytuły kilku książek, które przeczytałam do połowy i na razie odstawiłam na półkę, ale na pewno do nich wrócę. Są to "Smilla w labiryntach śniegu", "Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy" oraz "Tolkien. Listy". "Smilla" nie należy do łatwych lektur, ale jest piękna i zawiła i pełna zimy, na pewno dokończę, kiedy znowu poczuję to "coś". W "Portrecie" przeczytałam część złożoną z opowiadań, natomiast na swoją kolej czeka właściwa powieść, czyli tytułowy Portret. Autor ma taką wyobraźnię i taki styl, że trochę mnie przerasta, dlatego czekam aż nadejdzie lepszy moment. No i "Listy" Tolkiena, co tu dużo mówić, czytać je będę pewnie jeszcze ze dwa lata albo więcej. Jestem dopiero może w jednej czwartej książki. Ale uwielbiam do "Listów" wracać.

Rok 2013 to rok, w którym odnalazłam literaturę duńską. Troszkę udało mi się to już w 2012, ale pełen rozkwit nastąpił właśnie w roku mijającym. Odkryłam wielu autorów duńskich, o których wcześniej nigdy nie słyszałam i udało mi się zdobyć sporo "duńskich" książek. Oczywiście jest to liczba względna, mam ich chyba dziewięć, ale uwierzcie mi, to jest naprawdę niezły wyczyn, gdyż literatura duńska prawie wcale u nas nie istnieje, a szkoda. W ogóle moja duńska mania się rozwinęła i oprócz książek poznałam mnóstwo duńskich filmów - zachwycające, wyjątkowe kino. Pozostaje mi się już tylko nauczyć duńskiego i wreszcie Danię odwiedzić...

Za najlepszą książkę roku 2013 uznaję "Wyjątek" Christiana Jurgensena, za najgorszą "Kwiat śliwy, mroczy cień". To jedyna książka, której czytanie dało mi zero przyjemności. Największe odkrycie to magiczne książki Diany Wynne Jones. Książki, które zwróciły moją uwagę to: "Zmiennoskóra", "Zabójcy bażantów", "Kręci mnie Mads Mikkelsen", "Marzenia Joy" i "Drugi kod".

I podsumowując już, powiem jeszcze raz: ta lista naprawdę mnie cieszy. Może przeczytane książki nie są zbyt ambitne, ale je przeżyłam, dały mi oderwanie na chwilę od kolejnego ciężkiego roku w moim życiu. Często nie byłam w stanie nic czytać, bo zwyczajnie nie miałam w sobie siły i ochoty. Ale są to książki, które wybrałam ja i tylko ja, było zaledwie kilka recenzyjnych. Jestem z siebie dumna.

W roku 2014 życzę wszystkim ogromnej satysfakcji i przyjemności z czytanych książek a także wszystkiego najlepszego w waszym codziennym życiu. Oby zawsze było lepiej niż w roku poprzednim. Mam nadzieję, że 31 grudnia 2014 spojrzę wstecz i wreszcie powiem "To był naprawdę dobry rok". Wszystkiego naj, kochani!

Naród, który nie zna strachu. Shani Boianjiu

Nawet nie wiem, od czego zacząć opisywanie tej książki. Może od tego, że prawie zapomniałam o niej napisać. W nawale dni i innych książek, kiedy nie miałam czasu, o mało bym nic wam o niej nie opowiedziała. A to byłby duży błąd. No i chciałam ją jeszcze zmieścić w roku 2013, kiedy została przeczytana.

To bardzo ważna i smutna książka. I mam wrażenie, że wśród tych obecnie wydawanych, dość wyjątkowa. Wydawnictwo Sonia Draga zakwalifikowało ją sobie do reportaży, ale nie wiem, na ile ta powieść jest prawdą, a na ile, cóż, powieścią. Autorka rzeczywiście była w wojsku. Kto wie ile swoich doświadczeń zawarła w tej książce. Ale trudno mi orzec, na ile postaci trzech głównych bohaterek są prawdziwe. Czy imiona zostały zmienione, a może te dziewczyny są zlepkiem realnych osób, które Shani poznała w czasie dwuletniej służby? Dlatego uważam kategorię „reportaż” za trochę naciągniętą, ale nie przeczę, że tym częściowo „Naród, który nie zna strachu” jest.

Tytułowy naród, to Izraelczycy i ich obowiązek odsłużenia dwóch lat w wojsku. Na początku poznajemy trzy nastolatki, pochodzące z małej wsi gdzieś na obrzeżach kraju. Jael, Awiszag i Lea. Historia jest opowiadana na przemian przez każdą z nich, dzięki czemu poznajemy osobiste spojrzenie na różne wydarzenia i wiemy, co myślą i co czują. Czasami miałam wrażenie, że opowiada też jeszcze ktoś, jakiś nieznany narrator. Ale niezależnie, kto opowiadał, historia niezwykle wciągała, przeszywała na wskroś. Każda z tych dziewczyn inaczej odczuła wojsko, inaczej ją to zmieniło, inaczej potoczyło się późniejsze życie. Żadna z nich nie została oszczędzona i rany emocjonalne są wyryte w nich wszystkich. Bo to nie jest normalne, żeby najpierw wyrywać człowieka z jego zwykłego życia, jeszcze kiedy ma osiemnaście lat i sam nie za bardzo wie, co na tym świecie robi, później urabiać go w wojsku głupimi przepisami, szkoleniem, hierarchią i strachem przed możliwą wojną, a potem po dwóch latach wypuszczać i „rób co chcesz”. Te „rób co chcesz” sprawia, że każdej z dziewczyn coś się w głowie zmienia, nie potrafią sobie poradzić z życiem. Awiszag zapada na głęboką depresję, a Lea nic nie czuje i nikt nie wie, co tak naprawdę głęboko w niej tkwi. Jedynie Jael wydaje się być najbardziej oszczędzona, choć uwierzcie, że w czasie czytania ona też wydaje się być „stuknięta”.

Co mi się w tej książce podobało, to niesamowita intymność myśli i szczerość wszystkich bohaterek. Autorka opisała je w niesamowicie intensywny sposób, uczciwie aż do bólu. Nic nie uładza, nie przykrywa ładnymi szatkami, dzięki temu książkę się po prostu czuje i razem z bohaterkami przeżywa ich tragedie. Tragedią są lata w wojsku, gdzie jeden przepis przewyższa głupotą drugi, gdzie młode, dziecinne jeszcze dziewczyny są świadkami morderstw i nieszczęść innych ludzi. A potem to wszystko rzutuje na ich lata poza wojskiem i totalne zagubienie w świecie.

Autorka stworzyła coś pięknego w swoim realizmie. I bardzo, bardzo smutnego. To dobra, ważna pozycja. Pokazuje kawałek świata, z którym w codziennym życiu na szczęście niewiele mamy wspólnego. A może wręcz przeciwnie? Może odnajdziemy samych siebie w tych szalonych dziewczynach? Ogromnie polecam. Lubię taką literaturę.


„Naród, który nie zna strachu” Shani Boianjiu, wyd. Sonia Draga 2013, str. 269

czwartek, 26 grudnia 2013

Cienie sukuba i Odkrycie sukuba, Richelle Mead, czyli koniec serii.

Zakończyłam serię o sukubie. To chyba jedyna seria, której każdy tom miałam ochotę zrecenzować. Zwykle tego nie robię, bo przecież to seria. Jak bardzo może różnić się jeden tom od drugiego? Ale z Georginą sprawa miała się inaczej. Każdy tom jest od siebie chociaż odrobinę różny. Ponieważ ostatnio miałam tyle na głowie, że już nie starczało mi sił na ubranie moich przemyśleń w słowa, to teraz zrecenzuję dwa ostatnie tomy przygód sukuba.

„Cienie sukuba” to tom, który jako jedyny bardzo mnie rozczarował. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w moim prywatnym rankingu jest gorszy niż tom pierwszy. Bo duża część książki jest zwyczajnie nudna. Geogina zostaje wciągnięta w nicość, w jakieś dziwne miejsce, w którym wiążą ją żądne zemsty Oneroi, synowie Nyx. Torturują Georginę, nasyłając na nią mieszankę jej własnych wspomnień, fałszywych obrazów i prawdziwych, które się dzieją w jej czasie. Georgie po iluś takich „seansach” traci zdolność odróżnienia prawdy od kłamstwa, tym bardziej że Oneroi żywią się jej cierpieniem. Na pomoc ruszają jej przyjaciele…

Od razu widać, że jeżeli w akcji nie ma Georginy, to nic się nie dzieje. I nawet jeśli jest to Georgina, ale w innym życiu to też nie to samo. Usunięcie jej z głównej osi zdarzeń sprawiło, że powiało nudą i miałam moment, kiedy ledwo przebrnęłam przez tekst. Na szczęście pod koniec znowu się dzieje i książkę udaje się skończyć. I niestety w tym tomie zostają rozwiane moje marzenia co do tego kim jest prawdziwa miłość Georginy. Nie ten, o którym myślałam. Co za szkoda.

Jednakże dopiero w „Odkryciu sukuba” widać, jak bardzo poprzedni tom był potrzebny do zrozumienia całego istnienia Georginy. Ta część jest już zakończeniem całej opowieści i powiem wam, że warto. I że autorka tego nie popsuła. To chyba jeden z najlepszych tomów. I wiecie co? Zaczęłam go wczoraj, czyli w Święta… I cała akcja dzieje się właśnie w grudniu i w czasie Świąt. Boskie wyczucie czasu :D. Chociaż nie miałam zamiaru, to jednak przeczytałam powieść w świątecznym klimacie.

W tym tomie Georgina sięga po własne szczęście i pozywa Piekło o oddanie jej duszy. I nic więcej nie powiem, tym razem nie opowiem akcji. To trzeba przeczytać samemu. Wspomnę jedynie o przecudownym Carterze, który w tym tomie przechodzi samego siebie i jest tak cudowny, że bardziej być nie może. Parę razy zdarzyło mi się przez niego chlipnąć ze wzruszenia, jednocześnie się śmiejąc. Uwielbiam go. Bez niego ta seria nie byłaby taka sama.

Smutno mi, że to już koniec. I na upartego autorka mogłaby pisać dalej. Ma sporo wątków, któe mogłaby na nowo otworzyć, pociągnąć dalej, nawet już bez Georginy… Ale to byłaby przesada. Zaserwowała nam tę opowieść w idealnej dawce. Nie za mało, nie za dużo, ze szczęśliwym, pięknym zakończeniem (Carter).

Cieszę się, że zakończenie tej serii przypadło mi w święta i że „Odkrycie sukuba” samo w sobie miało świąteczną atmosferę. Taki miły akcent. Polecam tę serię jak mało którą paranormalną. Mam wrażenie, że nie ma drugiej takiej. W tym morzu powtarzalności udało się Richelle Mead stworzyć coś oryginalnego. POLECAM.

„Cienie sukuba” Richelle Mead, wyd. Amber 2011, str. 336

“Odkrycie sukuba” Richelle Mead, wyd. Amber 2012, str. 302

środa, 25 grudnia 2013

Wola sensu. Założenia i zastosowanie logoterapii. Viktor E. Frankl

Nie będę za dużo mówiła o tej książce, bo zdecydowanie lepiej wychodzi mi wyrażanie opinii o powieściach, niż książkach naukowych. Niemniej jednak chciałam wspomnieć o „Woli sensu”. Uważam, że to książka dobra dla każdego. I tych, którzy interesują się psychologią i tych, którzy poszukują i zaczytują się w poradnikach.

Viktor Frankl (1905-1997) był wiedeńskim psychiatrą i człowiekiem po obozie koncentracyjnym. Wspominam o tym dlatego, że ewidentnie położyło to duży nacisk na jego prace, ale ten pozytywny. Mam wrażenie, że dzięki ciężkim przeżyciom zdobył się na jeszcze więcej i dzięki temu jest odpowiednim głosem przemawiającym o czymś takim jak sens życia. Bo tym jest opracowana przez niego forma terapii, logoterapia. Pracując z człowiekiem za pomocą logoterapii, pomaga się mu odnaleźć sens życia, własne miejsce w rzeczywistości i poczucie, że jest się częścią całości.

Książka została napisana w latach  sześćdziesiątych, a nadal jest niesamowicie aktualna. Smutne są jakże prawdziwe spostrzeżenia autora, że ludzkość cierpi na egzystencjalną pustkę. Że świat się zmienia, zanikają tradycje, które do tej pory ów cel życia wyznaczały, że bez nich człowiek nie wie, co ma ze sobą począć i dlatego zatraca się w pustce. Autor tłumaczy też dlaczego tak się dzieje i jak on widzi różne fazy w dziejach świata i rozwoju człowieka.

Książka bardzo ważna, w doskonały sposób ujęła wiele moich własnych przemyśleń, których tak ładnie nie umiałam ująć w przejrzyste słowa. Do tego porusza wiele zagadnień z różnych dziedzin psychologii, dlatego myślę, że jest dobra dla „początkujących” w tej dziedzinie i warto od niej rozpocząć swoje zainteresowanie psychologią i psychoterapią. Mnóstwo tu też cytatów tak wielkich postaci jak Freud czy Adler, często bardzo zabawnych i trafnych. Ogromnie polecam.


„Wola sensu. Założenia i zastosowanie logoterapii” Viktor E. Frankl, wyd. Czarna Owca 2010, str. 254

---- 

Kochani, mam nadzieję, że Wasze Święta są takie, jakich oczekiwaliście, spędzacie miło czas i cieszycie się z mnóstwa udanych prezentów. Jeśli nie, to życzę, aby szybko się poprawiły :). Trzymajcie się ciepło :). 
p.s O to chyba nietrudno z iście wiosenną pogodą ;).

czwartek, 12 grudnia 2013

Kręci mnie Mads Mikkelsen. Hedda H. Robertsen

Hedda H. Robertsen napisała książkę o miłości, o dojrzewaniu, o pożądaniu. Nie opisała jej zwykłymi słowami zamkniętymi w zdaniach. To żywe emocje, uderzające w czytelnika niczym szklane kulki spadające na marmurową podłogę. Za sprawą nieco poetyckiego opisywania rzeczywistości, byłam w głowie Alby, tak jakbym była w swojej. Jej myśli stały się moimi. To piękna proza, prosta, dosadna i tak emocjonalna.

Alba jest dziewiętnastoletnią Norweżką, pracuje w księgarni. Pewnego dnia wchodzi mężczyzna, w którym Alba się zakochuje. On codziennie przychodzi i kupuje gazetę, ona przez resztę dnia myśli tylko o nim, śniąc na jawie, fantazjując jak się spotykają, uprawiają seks, dzielą się sobą i są tak blisko, że bliżej już nie można. Alba tęskni, a te fantazje tylko coraz bardziej ją spalają. Nie ma śmiałości zaczepić Madsa, jak go nazywa od jego inicjałów M.M. Bo nie poznajemy prawdziwego imienia mężczyzny. Alba nazywa go Mads Mikkelsen, bo jest Duńczykiem. I może chcąc ochronić swoje fantazje, nigdy nie nazywa go po imieniu.

Jak się zdobywa mężczyznę, nie znając go zupełnie? Które z fantazji Alby są prawdziwe? Czy historia ma „szczęśliwe” zakończenie? Chciałabym to wszystko powiedzieć, ale to by popsuło przyjemność z czytania książki.

W tej krótkiej historii miłości i pożądania, można zajrzeć do duszy młodej dziewczyny, która stoi gdzieś pomiędzy, na progu życia. Miłość do Madsa na zawsze już zdefiniuje to, kim jest.


„Kręci mnie Mads Mikkelsen” Hedda H. Robertsen, wyd. WAB 2012, str. 172

wtorek, 10 grudnia 2013

The Necessary Death of Charlie Countryman. Czy jego śmierć jest naprawdę konieczna?

Filmem, o którym chciałam opowiedzieć i przy którym chyba nie powstrzymam się przed spojlerowaniem, jest The Necessary Death Of Charlie Countryman. 

Nie wiem, jak oni to robią, ale na festiwalu Sundance pojawiają się czyste perełki i w zasadzie mogę mieć pewność, że to co się tam pojawi, to mi się spodoba.

Charlie Countryman po śmierci matki, przybywa z Chicago do Bukaresztu w Rumunii, gdzie już w samolocie zostaje uwikłany w sieć niezwykłych zdarzeń, gdzie główną rolę grają piękna wiolonczelistka i gangsterzy. Sam później się pyta, jak to możliwe, że coś takiego przydarza się człowiekowi? Moja odpowiedź: przeznaczenie. No bo nie da się tego inaczej wyjaśnić. Oczywiście ktoś mógłby rzec, że sam był sobie winien. Ja, na przykład, nie zatrzymałabym się w jego hostelu, w którym dosypano mu ecstasy do piwa, tylko w miłym i ładnym jednoosobowym pokoiku w innej dzielnicy. Ale co kto woli. Z moich wizyt w obcych krajach na pewno nie dałoby się stworzyć ciekawego filmu. Także, Charlie (Shia LeBeouf) na własne życzenie, z miłości, wikła się w zatargi z Nigelem (Mads Mikkelsen), (nie)byłym mężem Gabrieli (Evan Rachel Wood) oraz jego kumplem Darko (Til Schweiger).

To zagmatwana historia o miłości, a ja ją nazwałam opowieścią o życiu, śmierci i wszystkim pomiędzy. Charlie przeżywa śmierć swojej matki, miewa halucynacje (albo naprawdę widzi zmarłych, jak kto woli) i przez to wszystko trafia do miasta, które nie ma nic do zaoferowania... Oprócz życiowych doświadczeń, rozwoju wewnętrznego i prawdziwej miłości. Owszem, Charlie jest małym chłopcem, jak go Gabi nazwała, ale jest też człowiekiem poszukującym, a kiedy coś czuje, to za tym podąża. W ten sposób udaje mu się zostać nafaszerowanym prochami, spać na ulicy, przeżyć miłość życia i narazić się największym gangsterom w Bukareszcie. Mam wrażenie, że właśnie w tym akapicie powtórzyłam to, co powiedziałam w pierwszym, ale jak oddać film, który tak bardzo mi się spodobał? Nigdy nie umiem.

Panuje tu niesamowity klimat. To film należący do tych ambitnych i alternatywnych, ale jednocześnie jest w nim coś lekkiego i "popowego". Odrobina tu fantazji (w tym filmie zobaczyłam najpiękniejsze wyobrażenie duszy, jakie kiedykolwiek widziałam), mnóstwo emocji i bardzo dobrej muzyki. Na aktorstwo też nikt nie będzie miał prawa narzekać. A kto uwielbia Shię, Evan, czy Madsa to znajdzie się w niebie.

Ten film porywa, napawa smutkiem, ma smak słodko-gorzki, a po seansie należy się przygotować na nieco depresyjny dzień. I choć wcale nie jest dołujący i mnóstwo w nim piękna to, przynajmniej na mnie, podziałał właśnie depresyjnie. Ale w dobrym sensie, o ile coś takiego istnieje. Niestety jestem odrobinę rozczarowana zakończeniem. Choć tylko troszeczkę, bo moja praktyczna i "życiowa" część wolałaby, aby Charlie zginął a Gabi pozostała żoną gangstera, ale część "pozytywna" chyba woli, kiedy bohaterowie kończą szczęśliwie. Ale nie, w tym wypadku wolałabym zakończenie ostrzejsze, mocniejsze, bardziej dramatyczne. Taki dobry film, a na koniec kończy się jak w bajce, źli umierają, dobrzy całują się na tle zachodzącego słońca. No, ale to tylko ostatnia minuta filmu, a przez całą resztę można się tylko zachwycać, doświadczając wielu różnych emocji. Takie alternatywne love story, również dla facetów. Ogromnie polecam.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Namiętność sukuba. Richelle Mead

Do przeczytanych mogę zaliczyć kolejną część o sukubie. Te książki mają coś takiego, że najlepiej czyta mi się je w niedzielę. Próbowałam w tygodniu, ale jestem zbyt zabiegana, za dużo jest na głowie i za mało czasu, aby czerpać przyjemność z tego typu książki – lekkiej i nieprzemęczającej. Zauważyłam, że kiedy jestem zabiegana to wolę czytać książki tak zwanie „trudniejsze”, choć przecież powinno być na odwrót.

W „Namiętności sukuba” Georgina „lata” dookoła, a nawet kursuje między Seattle w USA a Vancouver w Kanadzie i najpierw stara się rozwiązać sektę Mrocznych Aniołów, która zajmuje się niszczeniem miejskich parków, a potem próbuje odnaleźć nagle zaginionego szefa. Jego zniknięcie może mieć poważne konsekwencje dla wszystkich niższych nieśmiertelnych, dlatego Georgina rusza na pomoc. W między czasie odnawia relację z Sethem, co nie kończy się dobrze…

Muszę przyznać, że po kiepskim tomie pierwszym (o mało nie skończyłam na nim serii), autorka wzniosła się na o wiele lepszy poziom i cały czas go w kolejnych tomach trzyma. Ta już chyba czwarta część jest równie dobra jak poprzednie, choć pod względem akcji wolę chyba część trzecią. Ale tutaj było zabawnie, kilka dowcipów autorce naprawdę się udało, a w dodatku znów mnie zmyliła i rozpaliła nadzieję, że Georgina jednak spełni swoje marzenia o własnym dziecku i tym jedynym. Wiem, że w kolejnej części może się okazać, że znów nas wodziła za nos, niemniej jednak mam nadzieję, że zakończenie całej serii okaże się satysfakcjonujące.

Jak widzicie, sama nie wiedząc kiedy, przywiązałam się do przygód Sukuba. I wciąż polecam. To paranormal z rozwiniętym wątkiem romantycznym, ale zdecydowanie dla dorosłych. Na szczęście brakuje tu atmosfery i stylu „young adults”. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi. Przede mną jeszcze dwa tomy tylko….


„Namiętność sukuba” Richelle Mead, wyd. Amber 2010, str. 333

piątek, 6 grudnia 2013

Stos mikołajkowy.

Jakoś tak wyszło, że wszystkie książki, które zamówiłam, przyszły dzisiaj, choć powinnam niektóre mieć już w środę. Widocznie miałam dzisiaj dostać jakieś prezenty, nieważne, że zrobione samej sobie. Oto mój najnowszy stos. bardzo mnie on cieszy i tylko ciągle głaszczę go wzrokiem :).


"Krąg" jest jedyną książką, którą odebrałam jakiś czas temu, ale postanowiłam go wrzucić, ponieważ też jest ciągle nowym nabytkiem. Zakupiony po przeczytaniu jakiejś entuzjastycznej recenzji na temat tomu drugiego, a że byłam w fazie na tego typu literaturę to pomyślałam, "czemu nie?". Podejrzałam kilka kartek i na razie mi się podoba, ale ponieważ faza chwilowo przeminęła na rzecz psychologii, to przeczytam kiedy indziej.

"Naród, który nie zna strachu". Czasami zdarzają mi się dziwne momenty, kiedy przypadkowo natykam się na jakąś książkę, której do tej pory wcale nie znałam. Tak było z tą. Jak dla mnie, okładka jest bardzo dobra, tytuł też, a opowiada o kobietach w armii izraelskiej. Nie wiem czemu, ale naprawdę nie mogę się doczekać lektury. Zakupiona niemalże za grosze na aukcji, a całkowicie nowa! Chyba najbardziej mnie cieszy.

"Morfiny" nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Pamiętam jak zaraz po wydaniu tej książki, wszędzie widziałam tę dziwną okładkę, która całkowicie mnie odstraszała, nie mówiąc już o tytule. Myślałam, że to powieść o jakimś korporacyjnym facecie, który ćpa ;). Ostatnio jednak porządnie zapoznałam się z opisem książki i po tylu pochwałach i przejrzeniu jej w księgarni zdecydowałam się ją przeczytać. Zobaczymy, ale mam dobre przeczucia.

"Anglicy i inne eseje". Mam słabość do Anglików i mam wrażenie, że to będzie dobra lektura. Może was to zdziwi, ale to moje pierwsze zapoznanie się z Orwellem. Wiem, w szkole była lektura, ale wtedy nie za wiele z niej skorzystałam i chyba nawet tego nieszczęsnego "Folwarku" nie przeczytałam.

"W dziwnej sprawie skaczącego Jacka". Gdzieś przeczytałam recenzję kolejnego tomu. Niezwykle mnie zachęciła. Opis całego świata, ta dziwna metamorfoza alternatywnego obrazu naszej rzeczywistości i wiktoriańska steampunkowa Anglia. W pewnym sensie must have. Liczę na dobrą zabawę.

Początek grudnia bardzo książkowy. Mam nadzieję, że koniec też ;).

niedziela, 24 listopada 2013

Mroczna bohaterka. Abigail Gibbs

Od mniej więcej października mam ogromną ochotę na klimaty para i około normalne, a już na pewno na wampiryczne. Co dobrze widać po ostatnich kilku książkach, które przeczytałam. Może przez prawie rok zdołałam trochę odpocząć od tego typu literatury i teraz z powrotem mnie wzięło (zawsze byłam fanką wszystkiego co „para”, choć wtedy częściej nazywało się fantastyką i nie było takie „na topie”). Ale przejdźmy do omawianej dzisiaj książki.

„Mroczna bohaterka” to powieść napisana przez Abigail Gibbs, nastolatkę z Wielkiej Brytanii, a książka, jak wiele innych w naszych czasach, początek miała na blogu. Do tego typu powieści zawsze mam spory sentyment, gdyż sama się z tego światka „wywodzę”. Zawsze kibicuję wszystkim młodym pisarkom, którym udało się wydać swoje opowiadanie (choć po kilkunastu rozdziałach trudno to nazwać opowiadaniem).

Muszę pochwalić pomysł Abigail. Jej powieść jest stosunkowo oryginalna. Główna bohaterka, Violet, ma charakter, jest bezczelna i chociaż się boi i czasem nawet płacze, to trzyma wysoko uniesioną głowę. Kaspar, jej druga połówka, to typowy zły chłopiec, który jednak zdobywa serce naszej Mrocznej Bohaterki. Oczywiście to pomysł jakże wszędzie już wykorzystany, ale tutaj, dodatkowo, w tle mamy dziewięć równoległych wymiarów, córkę ministra i następcę tronu wampirów, a wszystko to zaplątane w wielką polityczną rozgrywkę opartą na przepowiedni o bohaterkach…

Niestety miałam mieszane uczucia podczas lektury. Z jednej strony mi się podobało, książkę przeczytałam, bardzo ładnie sobie przy niej odpoczęłam, a z drugiej jednak zauważałam mankamenty wynikające z młodego wieku pisarki. Nie oszukujmy się, jest to historia prosta, dla młodych ludzi, tchnąca królewiczami, balami, pięknym pałacem i melodramatycznym przegięciem w dół na tle pełni księżyca (nie brakuje też romantycznych ugryzień w szyję). Myślę, że to dla mnie ostatni dzwonek, kiedy w ogóle coś takiego jestem w stanie przeczytać. Jednak dla młodzieży szkolnej będzie to książka idealna, pochłaniająca i pobudzająca wyobraźnię. Bardzo mnie cieszy, że autorka mimo wszystko nie stworzyła czegoś „słodko-mdlącego”, a starała się stworzyć klimat mroczny i nieco bardziej krwawy. Znajdzie się tutaj parę scen a la „jelita na wierzchu”, jak również tych bardziej namiętnych, acz nad nimi Abigail musi jeszcze popracować.

Polecam każdemu, kto lubi paranormalne romanse, ale jest dość znudzony powtarzającymi się motywami. Tutaj, chociaż nie będzie zaskoczony treścią, to przynajmniej poczuje powiew świeżego wiatru. Bo jak głosi okładka „Te wampiry gryzą!”.


„Mroczna bohaterka” Abigail Gibbs, wyd. MUZA SA 2013, str. 556

niedziela, 10 listopada 2013

Królowa potępionych. Anne Rice


„Królowa potępionych” to chyba najbardziej udana książka Anne Rice, przynajmniej z tych, które ja czytałam. Ma rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie. Została wyraźnie przemyślana pod względem tego, co autorka chce tam przekazać, jak to zrobić, kim mają być bohaterowie i tak dalej, czyli „co, jak, kiedy i dlaczego”. Być może właśnie dlatego po latach czytam ją drugi raz. I nadal mi się podoba.

Akasha jest matką wszystkich wampirów, początkiem u zarania dziejów, chciałoby się rzec. W trzecim tomie Kronik Wampirów poznajemy genezę owych stworzeń, straszną historię, jaka kryje się za ich powstaniem. A udział w tym mają duchy, czary i nie udowodniona jeszcze nauką fizyka. Istotnym ogniwem łączącym wszystkie wątki i bohaterów w tej książce, jest legenda o bliźniaczkach, związana nierozerwalnie z całą historią.

Dlatego chyba ten tom najbardziej mi się podoba. Ma sens, a przede wszystkim Lestat występuje tu w minimalnej ilości. Jakże ten facet uwielbia przynudzać! Pompatyczne wywody, filozoficzne przemyślenia i obserwacje świata – to wszystko Anne Rice nam serwuje, przemawiając ustami swojej ulubionej postaci. I chociaż ma to urok, to zwykle mniej będzie lepiej niż więcej. Tutaj skupiamy się na różnych postaciach, a to patrzymy na świat oczami Mariusa, dwutysiącletniego wampira, a to Jesse, młodej kobiety, potomkini jednej z legendarnych bliźniaczek, a to innych starożytnych stworzeń. To sprawia, że sama Anne Rice trzyma się w ryzach i musi zachować jakiś umiar, choć każdy z bohaterów przejawia skłonności ku dywagacjom nad sensem egzystencji, nawet młodziutka, ludzka Mała Jenks. Zawsze wtedy bardziej się zastanawiam nad tym, co tkwi w głowie pisarki, niż „tonę” w jej świecie.

I chociaż Anne Rice nigdy dla mnie nie charakteryzowała się idealnym pisarstwem, to ma swój czar oraz niesamowitą wyobraźnię, którą ustanowiła już klasykę wampiryzmu. Dla mnie bardziej wampirze są jej twory niż „oryginalny” Dracula. Polecam, być może nawet warto zacząć od „Królowej” , a nie od „Wywiadu”, jeśli ktoś dopiero zapoznaje się z jej pisarstwem.

„Królowa potępionych” Anne Rice, wyd. Rebis 2011, str. 577

niedziela, 27 października 2013

A ja nadal w rozrywce, czyli recenzje zebrane.

O ile recenzjami można nazwać te krótkie opinie.

I tak w ostatnim miesiącu przeczytałam „Zaczarowane życie” i „Tydzień czarów” Diany Wynne Jones, „Dziedzictwo” C. J. Daugherty oraz „Podboje sukuba” i „Marzenia sukuba” Richelle Mead. A, i popularnonaukową pozycję „Drugi kod” Petera Spork. To chyba tyle. Wciąż też podczytują listy Tolkiena, ale, że lubił facet korespondować, to jeszcze daleko do końca. Powiem tylko, że zwykle zachciewa mi się go czytać po obejrzeniu odcinka „Downton Abbey”, ten sam klimat i tylko kilka lat różnicy w czasie.  Także za dużo w październiku nie czytałam…

„Zaczarowane życie” i „Tydzień czarów” tak naprawdę przeczytałam chyba jeszcze we wrześniu, zaraz po recenzowanym już „Ruchomym zamku Hauru”. Te dwie książki należą do serii o Światach Chrestomanciego i chociaż są zupełnie osobnymi powieściami, to należą do tego samego uniwersum, oraz oczywiście zawierają Chrestomanciego, potężnego maga z dziewięcioma żywotami (choć praktycznie zostało mu ich chyba dwa albo trzy). Osobiście bardziej spodobał mi się „Tydzień czarów”. Pani Jones genialnie wprost oddała klimat prywatnej angielskiej szkoły. Książkę tak doskonale mi się czytało, że byłam autentycznie zdziwiona kiedy się skończyła. Obie te powieści tylko potwierdziły to, że uwielbiam pisarstwo Diany Wynne Jones i będę szerzyć je dalej.

„Dziedzictwo” to druga część „Wybranych”. Jest to bezpośrednie przedłużenie zdarzeń mających miejsce w czasie wakacji (ciekawe, że ta szkoła jest otwarta w czasie letnim). Allie zostaje przyjęta do Nocnej szkoły, gdzie poznaje nowych ludzi i uczy się jak być nastoletnim żółwiem ninja, oraz, niczym bohaterka „Pamiętników wampirów”, miota się między dwoma facetami, na szczęście nie będącymi braćmi. Moje zdanie o Carterze się potwierdziło i nadal go nie lubię. Cała powieść jest nieco słabsza od części pierwszej, ale i tak czytałam z przyjemnością. Doskonały odpoczynek po ciężkim tygodniu (książkę pochłonęłam w kawałeczek soboty i niedzielę).


„Podboje sukuba” to dalszy ciąg losów pięknego sukuba, Georginy Kincaid, zakochanej w śmiertelniku. Cieszę się, że po kiepskim pierwszym tomie nie odpuściłam sobie tej serii, bo część druga jest znacznie lepsza. Ale naprawdę znacznie. Nie nudziłam się przez ani jedną stronę, a autorka zasługuje na nagrodę za poprawę wszystkiego – stylu pisania, opisywanych zdarzeń, nowych bohaterów, koncentracji wątków nie na sztucznej akcji z jakimś nefilimem ale na zwykłym-niezwykłym życiu Georginy. Wyszło to zarówno bohaterom, autorce jak i czytelnikom na dobre. Ta część bardzo mi się podobała. Zresztą to samo tyczy się tomu trzeciego, „Marzenia sukuba”. Mam nadzieję, że wraz z kolejnymi częściami strzałka idzie w górę.
 
„Drugi kod” to książka przybliżająca nam temat genetyki, a konkretniej epigenetyki. Znajdą się tu podstawy pomagające zrozumieć, o czym autor mówi, jak i ciekawe fakty i dotychczasowe osiągnięcia w dziedzinie epigenetyki. A czym ona jest? To nauka o tym, że być może wcale nie DNA jest najważniejsze, a nasz organizm jest jeszcze bardziej tajemniczy, niż do tej pory sądzono. Rozwiązanie jednego pytania powoduje powstanie dziesięciu innych i naukowcy wciąż drążą. Książka bardzo ciekawa, napisana niezwykle przystępnie. Polecam każdemu głodnemu wiedzy.

wtorek, 17 września 2013

Ruchomy zamek Hauru. Diana Wynne Jones



Rzadko kiedy przystępuję do jakichś wyzwań. Zwykle po prostu ich nie kończę, mój entuzjazm ginie gdzieś po drodze, czy to z braku czasu, czy znużenia danym tematem. Jednak kiedy na stronie Fangirl’s Guide To Galaxy przeczytałam o wyzwaniu Diana Wynne Jones, od razu „pobiegłam” sprawdzić kto to i co to i z czym to się je (czyta). Po czym za chwilę już zaczynałam czytać moją pierwszą powieść tej pisarki, „Ruchomy zamek Hauru”. W ebooku co prawda, ale nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się lekturą.

Zanim jeszcze przejdę do omawianej książki, to naszkicuję postać autorki. Diana Wynne Jones urodziła się w 1934 roku w Wielkiej Brytanii, w Oxfordzie uczęszczała na wykłady samego Tolkiena i Lewisa (co moim zdaniem cudownie przebrzmiewa z jej powieści), a zmarła dopiero w roku 2011 w wieku 76 lat. Czemu te obliczenia? Ano, jakoś mi smutno, że już jej nie ma, a jednocześnie czuję się zachwycona, że była jeszcze „w naszych czasach”. Trochę żałuję, że dopiero teraz ją poznaję, jestem totalnie oczarowana jej powieściami, ale też cieszę się, że w ogóle dane było mi ją „odnaleźć” i z całą mocą stwierdzam, że moje dzieci na pewno będą ją czytać.

Diana Wynne Jones pisała o magii, o czarach, o wielu równoległych światach. A pisała ze swadą, poczuciem humoru, lekką ironią i niezwykłą plastycznością. Jej powieści (jestem właśnie w trakcie drugiej) są niezwykłe, gdyż mogą być baśnią dla dzieci, ale także i dla dorosłych. Język jest prosty, ale nie dziecinny. Dla dziecka będzie to cały wszechświat, dla dorosłego świat, w którym znajdzie odbicie siebie. Cudowna.

„Ruchomy zamek Hauru” został zainspirowany prośbą młodego czytelnika, aby pani Jones napisała coś o ruszającym się zamku. I pisarka prośbę spełniła. Tak powstała magiczna opowieść o czarnoksiężniku Hauru, który nie jest taki zły za jakiego chciałby uchodzić i o Sophie, kilkunastoletniej dziewczynie przemienionej w staruszkę, która nie jest tak słaba, jak jej się wydaje. Oboje bohaterów poprzez ścieranie się z rzeczywistością (jak to brzydko ja, dorosła, nazwę) odkrywa siebie samego, jak i tego drugiego. To piękna opowieść o tym, jak ludzie potrafią nas pozytywnie zaskakiwać, jak my sami musimy w siebie uwierzyć i czasem pozwolić sobie pomóc. Hauru walczy ze złą Wiedźmą z Pustkowia, ale dla mnie, to on walczy sam ze sobą. Tak samo Sophie, która dopiero w ciele staruszki uświadamia sobie kim jest i na co ją stać.

Cała powieść jest niesamowicie barwna, plastyczna, cudownie opisana. Roi się w niej od różnych postaci, z których każda ma swoją ważną rolę, nawet jeśli są spotykane tylko raz czy dwa. Nie brakuje tu poczucia humoru, błyskotliwej inteligencji i Wyobraźni. Uważam, że pani Jones miała wyobraźnię przez duże „W”. I ja sama, czytając tę książkę, czułam się jakby dane mi było odwiedzić krainę dzieciństwa raz jeszcze, a jednocześnie moja „dorosła strona” zauważała wszystko to, na co dziecko zapewne nie zwróciłoby uwagi.

W tej recenzji wkleiłam zagraniczną okładkę, gdyż właśnie ten rysunek najlepiej oddaje to, jak sobie ruchomy zamek wyobrażałam. Dodam też, że gdzieś w połowie książki dowiedziałam się, że zrobiono z niej kreskówkę i potem już siłą musiałam się opierać, aby wszystkich wybuchów i innych nie widzieć w postaci japońskiej kreski. Ale muszę przyznać, że pasuje.

Gorąco wszystkim polecam, na pewno jeszcze dam znać o kolejnych książkach. Teraz zaczęłam cykl o Chrestomancim. Może kolejne recenzje nie będą tak obszerne, ale pewnie nie odmówię sobie napisania o nich. Serdecznie też zachęcam do przystąpienia do tego małego wyzwania, naprawdę nie pożałujecie :). Link po prawej.

„Ruchomy zamek Hauru” Diana Wynne Jones, wyd. Amber 2005, str. 238

Diana Wynne Jones

niedziela, 15 września 2013

Drozdy. Chuck Wendig/ Wyzwanie: Diana Wynne Jones



„Drozdy”  to powieść niecodzienna. I chociaż nic tego nie zapowiada – ani główna bohaterka, ani jej niesamowite zdolności, to możecie być pewni, że jest to coś innego, co na księgarnianych półkach się nie powtarza.

Dwudziestoletnia Miriam Black umie przewidzieć, kiedy człowiek umrze. Musi go tylko dotknąć, co tam, wystarczy zaledwie muśnięcie i ona zna dokładną datę, godzinę i przyczynę śmierci. Wraz ze swoim darem – lub przekleństwem – wędruje, choć lepiej pasowałoby tu słowo „szlaja się” po Stanach Zjednoczonych, bez wyraźnego celu, choć wiemy dlaczego. Miriam chce uciec zarówno od przeszłości, jak i tego czym jest. Oczywiście jest to niemożliwe. Pewnego dnia Miriam poznaje Lucasa, kierowcę ciężarówki, w którym się zakochuje i Ashley’a, który chce ją wykorzystać. Co połączy tę trójkę i dlaczego każde z nich na swój sposób ucieka, tego wam nie powiem, ale gwarantuję jazdę, w czasie której lepiej się mocno trzymać.

To byłoby tak pokrótce o książce, a teraz o moich odczuciach i przemyśleniach. „Drozdy” to książka wybitnie dziwna i nie przychodzi mi do głowy żadna pozycja z literatury pięknej, do której mogłabym ją porównać (co oczywiście nic nie znaczy). To trochę powieść drogi, a trochę pomysł na dwunastoodcinkowy serial (nadawany w okresie letnim). Chuck Wendig stworzył coś prostego, soczystego (bohaterowie nie owijają w bawełnę i mięso wylewa się z każdej strony), co poniekąd jest kwintesencją amerykańskości, a przynajmniej tej jej części, gdzie występują przydrożne bary i liche motele, a normalnych ludzi się nie uświadczy. I na tym w zasadzie mogłabym skończyć, ponieważ w tej książce nie ma żadnej głębszej filozofii, sztuki, czy nawet mocnego pomysłu. Ot, jest sobie dziwna dziewczyna, przyczepiają się do niej szumowiny, zostaje wkręcona w narkotyki, ucieka, parę osób po drodze zginie. Koniec. Nie mam zielonego pojęcia, co tutaj robią drozdy, do czego mają być metaforą (jeśli do śmiertelnych właściwości Miriam, to chyba kruk lepiej by się nadawał) i chociaż parę razy bohaterka coś tam o nich bełkocze, to nie ma to większego znaczenia. Za to możemy podziwiać, jak bardzo ma zrytą psychikę.

W czasie czytania tej książki, naprawdę się zastanawiałam, czy mi się podoba, czy nie, dlaczego ją dalej czytam i czy warto. I nadal nie wiem, uczucia mam bardzo mieszane. Doczytałam do końca, także to już coś, bo gdyby mnie męczyła, to bym ją odłożyła. Nawet chciałam wiedzieć, co będzie dalej. A jednak teraz po przeczytaniu uważam, że nie ma sensu jej czytać, choć nie powiem, pewnie zapadnie mi w pamięć i później po latach będzie się odzywać jednym czy dwoma obrazami. Ale tak ogólnie? Zwyczajnie nie ma sensu. Chociaż pewnie przeczytam drugą część, a przynajmniej zajrzę do środka. To naprawdę dziwna książka. Prosta, ale mroczna. Intensywna, choć pod koniec nie dzieje się nic, o czym już byśmy nie wiedzieli. Także… Nie wiem. Niespecjalnie polecam, ale z ciekawości można przeczytać. Na pewno jest to coś innego od typowych kryminałów i paranormalni. Unosi się gdzieś pomiędzy nimi.

„Drozdy. Dotyk przeznaczenia” Chuck Wendig, wyd. Akurat 2013, str. 317

---
Chciałam też wszystkich zachęcić do październikowego wyzwania organizowanego przez Rusty Angel (i przy okazji odwiedzenie jej niesamowicie ciekawego bloga), propagującego odkrywanie wspaniałych pisarzy literatury dziecięcej. Tutaj konkretnie chodzi o panią Dianę Wynne Jones. Więcej nie mówię, zapraszam do kliknięcia w banner, który przeniesie was na stronę z informacjami.




piątek, 6 września 2013

Melancholia Sukuba. Richelle Mead



Do tej recenzji zabierałam się chyba z tydzień. Ale nareszcie jest. Ogólnie jest to moje drugie podejście do „Melancolii sukuba”, pierwszego tomu z sześciotomowej serii. Kiedyś, chyba ze dwa lata temu, uznałam że jest nudny i nie będę go czytała. Może byłam przesycona paranormalami, ponieważ teraz mam nieco pozytywniejsze odczucia.

Tytułowym sukubem jest Georgina Kincaid, która nie do końca słucha się swoich piekielnych przełożonych, i jak na ich gust, za bardzo lubi udawać śmiertelną. Mają też pretensje o pyskatą naturę Georginy, czego ja już nie rozumiem, bo chyba powinni się cieszyć, że jest niegrzeczna? Nasza bohaterka marzy o wielkiej miłości, którą dawno temu w śmiertelnym życiu utraciła. Za dnia pracuje w księgarni, nocami… cóż. Nocami czasami oddaje się piekielnym obowiązkom. Pewnego dnia na drodze Georginy staje jej najukochańszy pisarz, którego zupełnie inaczej sobie wyobrażała i tajemniczy osobnik mordujący nieśmiertelnych. Ciekawym zbiegiem okoliczności obrywają wszyscy, którzy byli dla Georginy nieprzyjemni. Georgina zostaje wezwana na dywanik…

Jak już na wstępie powiedziałam, teraz „Sukub” spodobał mi się znacznie bardziej niż kiedyś, na tyle, że dotrwałam do końca i gdzieś tam dobrze się po drodze bawiłam. Najlepiej na początku, a im dalej, tym niestety coraz gorzej. Znużył mnie całkowicie nieprzemęczający się styl autorki, ta lekkość wszystkiego. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to jakieś okropne i nie do czytania (do Greya daleko), niemniej jednak jakoś im bliżej końca tym coraz bardziej czułam się znudzona. Mimo to kilka ładnych scen się znalazło, a nawet dzięki tej książce postanowiłam sobie odświeżyć mitologię grecką.
Nie można także autorce odmówić plastycznego obrazu, jaki roztaczał się w mojej wyobraźni, pomimo minimalistycznych środków wyrazu.

Sama Georgina jako bohaterka jest w porządku. Taka czasami ostra, czasami miękka i wrażliwa… Lubię jej relację z pisarzem i z jednej strony mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie, z drugiej jakoś ich razem nie widzę.

Ogólnie książka… W porządku. Jak to gdzieś usłyszałam „Wybrać coś by można, ale szału nie ma”. Są lepsze, ale i są gorsze. Georgina ma swój urok, dlatego myślę, znalazła swoją grupkę fanów. Kolejne tomy przeczytam, skoro już mam.

„Melancholia sukuba” Richelle Mead, wyd. Amber 2010, str. 332

Ostatnio obejrzałam cały serial “Teen Wolf” (Jestem zachwycona). I zastanawiam się, czy zrobić o nim notkę. Ktoś chce?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...