piątek, 4 lutego 2011

Ja, diablica. Katarzyna Berenika Miszczuk


Muszę powiedzieć, że książka mnie rozczarowała. Ale jak pozytywnie! Nasłuchałam się o niej samych złych rzeczy, bo te dobre to były jakieś takie – nijakie. A tu taka niespodzianka. Po pierwsze, wyobrażałam sobie typowe czytadło na dwieście stron, czyli cienkie, mało wymagające i nudne. Książka ma stron 413 i 1/4 i ani przez sekundę nie jest nudna, wręcz przeciwnie.
Akcja pędzi w zawrotnym tempie, co chwilę zmienia się sceneria. Raz jesteśmy w piekle w posiadłości Lucyfera, innym razem w dziwacznym piekielnym urzędzie (czy wiedzieliście, że wszystkie urzędy wzorują się na tym z piekła?), kiedy indziej na plaży w Los Diablos, w Turcji przy Hagia Sophia, albo w Warszawie, żeby wymienić tylko kilka „miejscówek”. Owszem, może lektura rzeczywiście nie jest wymagająca, ale jest to jej ogromnym atutem, a przy tym wcale nie jest głupia. Po prostu lekka, łatwa i przyjemna… Wiem, wiem – to się jednak kojarzy trochę negatywnie. Ale książka jest wspaniała i ogromnie bym ją chciała mieć, jednak urocza cena 39,90 trochę przeraża… Może by tak 6,66 podążając tropem treści?

Przede wszystkim, na pierwszy plan wysuwa się poczucie humoru przebrzmiewające z każdej strony. W dodatku bardzo mi bliskie, więc śmiałam się cały czas. Drugie, na co zwróciłam uwagę to wspaniale przedstawione nam piekło, pięknie rozsnute przed naszymi oczami przez autorkę. Niby nie ma długich, szczegółowych opisów, ale jakoś doskonale potrafimy je sobie wyobrazić. Trzecie, co sprawiło, że tak bardzo tę książkę polubiłam to bohaterowie. A konkretnie kilka diabłów. Każdy z nich jest zabawny, piękny, uroczy, rozbrajający…
Ale moim ulubionym bohaterem jest Azazel. Diabeł ten jest „zły na wskroś”, ludzie to według niego nic nie znaczący proch i pył, a za zajęcie stanowiska Lucyfera jest w stanie zrobić wszystko. Jednak jest on niczym kochane dziecko z ADHD wymagające wiecznej uwagi, żeby w czasie chaotycznej zabawy nic nie stłukło. Jego wypaczone poczucie moralności (albo po prostu jego brak) jest ogromnie zabawne i zjednuje sobie największą sympatię. Bywa także uczuciowy i nie przeklina… To chyba najbardziej barwna postać.
Drugą postacią godną wspomnienia jest Beleth, cudowny diabeł podrywacz, niezwykle przystojny, słodki, opiekuńczy, inteligentny, z poczuciem humoru… Po prostu ideał faceta pod każdym względem… No, prawie. Kłamie, przemilcza prawdę i nie widzi nic zdrożnego w pozbawieniu kogoś życia. Swoją drogą, gdyby piekło i niebo wyglądały tak jak w „Ja, diablica”, to też bym nie widziała…

Niestety główna bohaterka trochę rozczarowuje. Ogólnie jest w porządku, jak chyba każdy potrafi rozbawić (choć cechuje się nieprzyzwoitą wprost nieprzytomnością umysłu, nie umie kojarzyć faktów, porażająco naiwna), ale ma jedną WIELKĄ wadę, przy której pozostałe znikają. Jest idiotycznie zakochana w idiotycznym chłopaku, który rzekomo jest wysoki, przystojny, z całkiem niezłym ciałem, a ona bez przerwy mówi na niego Piotruś… Ja przepraszam, ale czy przy redagowaniu książki nikt nie mógł powiedzieć autorce, żeby zmieniła to na chociażby Piotrek? Zresztą w ogóle nie lubię tego imienia, jedno z brzydszych, ale nie Piotruś, błagam. No i właśnie szanowny Piotruś (tfu tfu) jest jedną z dwóch postaci, do których coś mam. Jest całkowicie niezgrany. Jego wygląd nie pasuje do charakteru (cały czas wyobrażałam sobie wysokiego wymoczka w kiepskich ciuchach), że nie wspomnę o wspomnianym imieniu, które nie pasuje do niczego, chyba że do faceta z syndromem Piotrusia Pana… Choć jakby był nazywany po prostu Piotr, to byłoby okay. Facet jest niezborny, flegmatyczny, tępy jak drewniany pień (chociaż może nie, ja lubię drzewa i kiedyś chciałam mieć taki pieniek w mieszkaniu...) i jak dla mnie egocentryk, irytuje jak nikt inny. I co ona, ta wielka mi ci diablica, w nim widziała?! No po prostu żal i rozpacz. A Beleth tak ją sobie ukochał, tak dogadzał, tak się starał… ach. Głupie to dziewczę jak nie mogę. Może w sumie pasuje do Piotra, uech.

Skoro zaś wspomniałam, że były dwie postaci, które mnie zirytowały, to powiem przy okazji o drugiej, ale wiedzcie, że to tylko moje osobiste spojrzenie na tę sprawę i w żadnym wypadku nie bierzcie tego jako argumentu, by za książkę się nie zabierać, gdyby coś takiego Wam przyszło do głowy. Mianowicie, zdenerwowała mnie postać Ramzesa II. Ja tego faceta kocham nieprzytomnie, zajmuje pierwsze miejsce na liście moich ulubionych postaci historycznych i gdyby żył, to byłabym jego fanką, groupie, prześladowczynią… No, wszystkim. O spowodowanie takich uczuć mogę, między innymi, oskarżyć pana Christiana Jacq, bo się ładnie przysłużył do tego swoim cyklem o Ramzesie… W każdym razie, autorka zrobiła z niego głupawego, infantylnego kogoś, kto w podskokach podlatuje do Lucyfera i słodkim głosem pyta, czy mu czegoś nie podać. No pięść się sama zwija. Taki boski facet! (Cii, nie śmiejcie się, proszę. Albo śmiejcie. Śmiech każdemu dobrze robi).

Wracając do meritum, bo się strasznie rozdrobniłam, „Ja, diablica” to kawał dobrej roboty. Jest to świetna, odprężająca komedia z ciekawym spojrzeniem na życie poza grobowe. Jak dla mnie mogłaby się nie kończyć, tylko, żeby być konsekwentnym, mieć 666 stron… Kto po książkę sięgnie, będzie wiedział o co chodzi, to też jeden z żartów. Mam gigantyczną nadzieję, że pani Miszczuk nad czymś pilnie pracuje, co zostanie bardzo niedługo wydane, bo będę się bardzo niecierpliwić, czekając na jej kolejną powieść, najlepiej utrzymaną w podobnym duchu. W sumie, nie obraziłabym się za część drugą. Po zakończeniu, które mnie doszczętnie wbiło w ziemię (niestety nie z zachwytu), oczekuję rehabilitacji i marzę, by w drugiej części wszystko się wyprostowało, bo tak nie może być, ja się nie zgadzam na takie zakończenie. No, wypowiedziałam się. Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca tego przydługiego wywodu. I kto by pomyślał, że to właśnie o takiej książce tak się rozpiszę… Jak widać, najważniejsze są emocje. Najlepiej te pozytywne.

Edit: Właśnie się dowiedziałam, że autorka jest w tym samym wieku, co ja. Popadnę w kompleksy, jak słowo daję… I to jest już jej trzecia książka. Czuję się uprawniona do popadnięcia w kompleksy. Takie głębokie jak ocean. Ha! Pracuje nad dalszym ciągiem „Ja, diablica”. To czekam :D.

4 komentarze:

  1. Świetna, zabawna recenzja :D Uśmiałam się bardzo, tym bardziej, że mój były chłopak ma na imię Piotrek i jego przewrażliwiona mamuśka non stop wołała na niego Piotruś :D co mnie niesamowicie wkurzało, ale było minęło ;)

    Czytałam o tej książce same negatywne opinie, że głupia, nawina, źle napisana, denne posacie itd. Trochę mnie to irytowało, bo przecież nie wszystkie książki muszą być jakieś niesmaowicie mądre i ambitne. Istneiją tez książki dla przyjemnej rozrywki ;) Z wielką chęcią po nią siegnę dzięki Tobie ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie! W czasie tej recenzji przyszedł mi pomysł na pewnego posta, który pewnie niedługo zrealizuję. Człowiek nie może bez przerwy czytać "wyższej" literatury, bo mózg skołowacieje. Takie coś do odprężenia, do pośmiania się, do poczucia lekko też jest niezwykle ważne. A książka wcale nie jest głupia. Jest bardzo barwna, nowatorska (może niezupełnie, ale jednak nie czytałam czegoś podobnego, jak np. nieustający boom na wampiry), jest utrzymana w zgrabnym stylu, wyzwala uczucia, zabiera do tamtego świata... Moim zdaniem to bardzo ważne, a skoro ta książka to robi, to jest dobra :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam i rzeczywiście książka świetna:). Nudzić się przy niej nie można... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam "Diablicę", już nie mogę doczekać się na drugą część :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...