czwartek, 30 czerwca 2011

Podmorska wyspa. Isabel Allende


Kiedy przy okazji recenzji „Z ciemnością jej do twarzy” wspomniałam o Nowym Orleanie i mojej chęci głębszego zapoznania się z nim, nie przypuszczałam, że przed nosem mam kolejną książkę, dzięki której znów znajdę się w parnym klimacie Luizjany. Ale to potem.

Na początku znajdujemy się na wyspie Saint-Domingue, dzisiejszym Haiti. Poznajemy główne postacie, z jakimi przyjdzie nam spędzić najbliższe pięćset stron. Dwudziestotrzyletniego Toulouse Valmorain, który przyjeżdża z Francji by odziedziczyć po ojcu plantację trzciny cukrowej, kilkunastoletnią Violette, najbardziej rozchwytywaną kurtyzanę, zakochanego w niej generała Relais, Tante Rose, „wiedźmę” vodou i lekarkę, doktora Parmentiera oraz wreszcie, główną bohaterkę tej wspaniałej książki – niewolnicę Zarite, zwaną Tete. To jest na początku. Wraz z przewracanymi kartkami mijają lata, a my coraz bardziej zagłębiamy się w bolesny świat niewolnictwa, walki o wyzwolenie, w upadające ideały, w czasy, kiedy nie ma się nic do stracenia, bo gorzej już być nie może i w ludzi, którzy w tym wszystkim jakoś muszą sobie poradzić. Niektórzy zmieniają poglądy, tracąc przy tym siebie, inni pomimo cierpienia są nadal ciepłymi i dobrymi ludźmi, a jeszcze inni uczą się, że kolor skóry to tylko kolor skóry.

Brak mi słów, by oddać wszystko, co Isabel Allende stworzyła. Jest to niesamowita książka, pełna genialnie napisanych charakterów, fantastycznie oddanego tła i prawdziwej historii opisanej jak nigdzie indziej. Najbardziej uderzyło mnie, że akcja powieści dzieje się za czasów panowania m.in. Marii Antoniny, a później jesteśmy świadkami ścinania szlachty na gilotynie, by w końcu usłyszeć, że Napoleon ogłosił się cesarzem Francji… Ale o co mi chodzi. Podręczniki do historii są pisane tak, że są dzielone na tematy. Dzięki temu mamy rozdział o Ludwiku XVI, o Napoleonie i osobno o niewolnictwie. Kiedy oglądamy czy czytamy o czasach rewolucji francuskiej jesteśmy skoncentrowani tylko na nich i nigdy nie jest nam dane zobaczyć całkowity obraz świata. Tego właśnie dokonała Isabelle Allende. Dzięki niej nagle mnie „oświeciło”, że z jednej strony są piękne fatałaszki w Wersalu, a z drugiej strony ludzie traktowani jak zwierzęta, a wręcz gorzej i nieuzasadniona brutalność oraz okrucieństwo. Autorka wykonała naprawdę mistrzowską robotę i pomimo tego, że tkwiliśmy w świecie niewolników, było nam dane usłyszeć wieści ze świata i stworzyć sobie pełny obraz tamtejszej rzeczywistości. Bo cukier, który docierał do Europy okupiony był krwią tysięcy, jak nie milionów ludzi…

Jestem również zachwycona realnością bohaterów, ich dogłębnym profilem psychologicznym i tym, że byli namacalnie ludzcy. Rzadko mi się zdarza czytać książki, w których umiem sobie wyobrazić każdy fizyczny szczegół bohatera i jednocześnie znać jego wady, zalety, wiedzieć o czym myśli, co czuje. Tutaj postacie są plastyczne, a całość jest tak przedstawiona, że równie dobrze moglibyśmy pracować ramię w ramię z Tete, siedzieć przy stole obok Valmoraina, czy leczyć chorych razem z doktorem Parmentierem. Dzięki takiej konstrukcji łatwo jest też znaleźć sobie swoich faworytów, osoby, których towarzystwa nie można znieść i postacie, którym się współczuje, pomimo tego, że ma się ochotę porządnie im przywalić.

I specjalnie nie przedstawiam szczegółowo treści książki, nie opowiadam co i jak, ponieważ uważam, że każdy powinien przeżyć to po swojemu, w swoim tempie bez żadnego nastawienia, wywołanego recenzjami tej powieści, choć wszystkie są pozytywne. Na koniec zatoczę koło i dodam co nieco o Luizjanie. Taak. Możecie być pewni, że kiedyś pojadę do Nowego Orleanu i poznam na własnej skórze tamtejszy klimat i esencję tego miasta, którego historię pisały kilkukrotne zmiany właścicieli (raz był francuski, raz hiszpański, by w końcu być amerykański), niewolnictwo, upadek niewolnictwa, piraci, arystokracja hiszpańska i francuska, zwykli ludzie i wiele, wiele innych wydarzeń. A was teraz zapraszam w podróż, dzięki której pewne tematy już nigdy nie będą takie same.

Za książkę dziękuję bardzo wydawnictwu Muza SA.

„Podmorska wyspa” Isabel Allende, wyd. MUZA SA, Warszawa 2011, str. 526

9 komentarzy:

  1. Mam już na półce tę książkę, wszyscy tak zachwalają, nie mogę się doczekać jak ją przeczytam..pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że kolejna dobra pozytywna recenzja. Nie ma rady muszę sama się przekonać o tym jaka jest ta książka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Luizjana i wątki historyczne? Chyba widziałam tę książkę u siostry - jak tylko wróci z urlopu muszę przejrzeć jej biblioteczkę, bo czuję, że "Podmorska wyspa" mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z powodu grubości tej książki odkładam ją w czasie. Ale teraz po prostu spakuję ją do torebki i jedzie ze mną na Magurkę. Boże, będę tachać ją tak długo i wysoko w górę... :D. W każdym bądź razie to z Twojej winy ;). Potrzebowałam jakiegoś bodźca, przekonania, że to ten czas. I Ty właśnie mi to dałaś.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytajcie tę książkę, myślę, że naprawdę warto, a raczej rzadko mogę coś takiego powiedzieć o przeczytanej powieści :).

    Viv: Hehe, przez naszą wymianę komentarzy pod "Z ciemnością..." jak teraz czytałam "Podmorską wyspę", to często plątałaś mi się po głowie, szczególnie jak doszłam do części z Luizjaną :).

    Alina: Ostrzegam tylko, że na pewno nie jest to super lekka wakacyjna lektura. Ja ją czytałam tydzień i uważam to za jedyny mankament tej książki...

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym ją przeczytać. :) Zbieram więc pieniążki i może uda mi się ją kupić, bo niedługo mam imieniny i liczę na dostawę finansów :)

    OdpowiedzUsuń
  8. :) Mam wrażenie, że nikt kto kupił którąś z książek Isabel Allende nie może narzekać, że wyrzucił pieniądze w błoto, dlatego myślę, że to dobra inwestycja :).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...